Za kulisami życia
Nigdy nie sądziłem, że mógłbym znaleźć się w takiej sytuacji. Z zewnątrz wszystko wygląda na idealne. Moje zdjęcie zdobi okładki magazynów, fani skandują moje imię na koncertach, a każda nowa piosenka mojego zespołu natychmiast trafia na szczyty list przebojów. Ale pod tym blaskiem reflektorów kryje się ciemność, która pochłania mnie kawałek po kawałku.
Czasami, kiedy patrzę w lustro, widzę tam tylko obcą osobę. Zielone oczy, które kiedyś były pełne życia, teraz są matowe, jakby ktoś zgasił w nich światło. Długie blond włosy, które zawsze były moim znakiem rozpoznawczym, wydają mi się ciężkie, jakby każdy kosmyk ciążył mi na ramionach. Uśmiech, który na scenie wygląda tak naturalnie, jest tylko maską. W rzeczywistości moje usta coraz rzadziej układają się w ten wyraz.
Nie pamiętam dokładnie, kiedy to wszystko się zaczęło. Może to był jeden z tych dni, kiedy obudziłem się w hotelowym pokoju, otoczony ciszą, która brzmiała głośniej niż jakikolwiek aplauz. Może wtedy, kiedy zdałem sobie sprawę, że tłumy ludzi, które mnie otaczają, wcale nie sprawiają, że czuję się mniej samotny. A może to było wtedy, gdy na szczycie moich sukcesów uświadomiłem sobie, że czuję się bardziej pusty niż kiedykolwiek wcześniej.
Każdego ranka toczę walkę, by wstać z łóżka. Nie zliczę, ile razy leżałem, wpatrując się w sufit, próbując znaleźć choćby jeden powód, by zacząć dzień. Zdarza się, że telefon dzwoni bez końca – menedżer, koledzy z zespołu, czasem rodzina. Ignoruję ich. W końcu i tak nie zrozumieliby, co się ze mną dzieje. Zresztą, co miałbym im powiedzieć? Że nie mam siły nawet wstać, a co dopiero wyjść na scenę i udawać, że wszystko jest w porządku?
Jedzenie stało się dla mnie przymusem, a nie przyjemnością. Często spoglądam na talerz i czuję obrzydzenie – nie tyle do jedzenia, co do samego siebie. Myślę o tym, jak łatwo byłoby po prostu odpuścić. Wycofać się. Zniknąć. Ale potem przypominam sobie te wszystkie twarze w tłumie, ludzi, którzy wierzą, że moje piosenki coś dla nich znaczą. Jak mógłbym ich zawieść?
Psycholog, do którego chodzę od kilku miesięcy, stara się wyciągnąć mnie z tej otchłani. Siedzę na jego skórzanej kanapie i opowiadam o tym, co czuję, ale słowa wydają się tak puste, jak ja sam. „Musisz znaleźć coś, co daje ci radość” – mówi mi za każdym razem. Problem w tym, że nic już mnie nie cieszy. Muzyka, która kiedyś była moim ratunkiem, teraz jest tylko kolejnym obowiązkiem. Pisanie tekstów, które kiedyś przychodziło mi z taką łatwością, teraz wydaje się nie do zniesienia.
Najtrudniejsze są wieczory. Kiedy milkną telefony, a miasto za oknem Chicago zapada w sen, moje myśli stają się najgłośniejsze. Przewijam w głowie obrazy z przeszłości – pierwsze koncerty, śmiech z przyjaciółmi, chwile, gdy naprawdę czułem się żywy. Ale to tylko wspomnienia, które teraz wydają się nierealne, jakby należały do kogoś innego.
Czasami siadam przy pianinie, które stoi w moim salonie. Przebieram palcami po klawiszach, szukając melodii, która mogłaby oddać to, co czuję. Ale dźwięki są chaotyczne, jak moje myśli. Zanim się zorientuję, dłonie opadają mi na kolana, a ja siedzę w milczeniu, wpatrując się w instrument, który kiedyś był moim sprzymierzeńcem.
Zastanawiam się, jak długo jeszcze dam radę tak żyć. Jak długo będę w stanie ukrywać tę ciemność przed światem? Fani widzą mnie jako silnego, pewnego siebie lidera zespołu, który ma wszystko pod kontrolą. Gdyby tylko wiedzieli. Gdyby tylko mogli zajrzeć za kulisy mojego życia, zobaczyć, jak naprawdę wygląda moja rzeczywistość...
Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę wyjście z tego labiryntu, w którym się znalazłem. Ale wiem jedno – muszę próbować. Dla siebie, dla tych, którzy we mnie wierzą, i dla tej części mnie, która wciąż, choć ledwo, trzyma się nadziei. Bo nawet w najciemniejszej nocy gdzieś musi być światło. Prawda?