Dwa lata
Siedzę przy biurku, wpatrując się w pustą kartkę. Moje palce lekko drżą, gdy trzymam pióro. W mieszkaniu panuje cisza, niemal namacalna, jakby ściany chłonęły wszystkie dźwięki, pozostawiając tylko głuche echo moich myśli. Chicago tętni życiem, gdzieś za oknem słychać dźwięki klaksonów, odległe głosy przechodniów, lecz tutaj... tutaj nie ma nic poza mną i moją samotnością.
Minęły dwa lata, odkąd Anny nie ma. Dwa lata, a ja nadal czuję się tak, jakby to było wczoraj. Każdy dzień jest walką z ciszą, z pustką, która wypełnia moje serce. Ludzie mówią, że czas leczy rany. Kłamią. Czas tylko je pogłębia, zamienia w otchłań, w której można się zatracić. W której ja się zatraciłem.
Próbuję pisać, ale słowa nie chcą przyjść. Jak można ubrać w zdania coś, co jest tylko bólem? Tęsknota to coś więcej niż uczucie – to stan istnienia. To oddech, który boli, spojrzenie w lustro, które przypomina, że jestem tu sam. Gdy zamykam oczy, widzę ją. Jej uśmiech, jasne włosy rozsypane na poduszce, iskierki w zielonych oczach, kiedy śmiała się z moich żartów. Przysięgałem sobie, że nigdy nie zapomnę brzmienia jej głosu, ale coraz częściej nie jestem pewien, czy pamiętam je dokładnie, czy tylko odtwarzam w głowie zniekształcone echo wspomnień.
Jutro mam wizytę u psychologa. Po raz pierwszy od lat zdecydowałem się z kimś porozmawiać. Może to desperacja, może cień nadziei, że ktoś w końcu mnie usłyszy. Wiem, że nie mogę dłużej udawać, że jestem silny. Nie jestem. Jestem wrakiem człowieka, cieniem siebie sprzed lat. Kiedyś miałem w sobie ogień, pasję, miłość do muzyki, do życia. Teraz czuję tylko chłód. Nawet muzyka nie smakuje tak samo, nie koi, nie daje ukojenia. Każda piosenka, każdy akord przypomina mi o niej. O nas. O tym, co straciłem.
Łzy spływają po mojej twarzy, ale nie ocieram ich. Niech płyną. Niech wypłuczą choć odrobinę bólu, który noszę w sobie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio naprawdę z kimś rozmawiałem. Ludzie widzą we mnie wokalistę, postać ze sceny, ale nie dostrzegają człowieka, który kryje się za dźwiękami. Może dlatego jutro tam pójdę. Może chcę, by ktoś spojrzał na mnie i zobaczył coś więcej niż głos, który śpiewa o bólu – człowieka, który naprawdę go czuje.
Odkładam pióro. Kartka nie jest już pusta. Wypełniłem ją fragmentem siebie. Ale to tylko kropla w oceanie.
***
Wieczór w Chicago był chłodny, a wiatr smagał szyby apartamentu Patryka, zawodząc niczym żałobna pieśń. W półmroku mieszkania światło jednej lampy rozlewało się ciepłą poświatą po biurku, na którym leżał otwarty pamiętnik. Długopis ślizgał się po papierze, lecz mężczyzna co chwilę przerywał, by zebrać myśli. Oczy piekły go od łez, lecz nie przestawał pisać.
„To kolejna noc, w której czuję się tak, jakbym nie istniał. Wszyscy mnie widzą, ale nikt mnie nie dostrzega. Moja obecność nie ma znaczenia, moje słowa nikogo nie interesują. Patrzę w lustro i nie poznaję człowieka, którego tam widzę. To tylko cień tego, kim byłem. Brak mi Ciebie, Anno. Nie umiem już znaleźć sensu w świecie, w którym Cię nie ma. Minęły dwa lata, a ja nadal czekam na dźwięk Twojego śmiechu, na dotyk Twoich dłoni. Nikt nie mówił, że życie bez Ciebie będzie tak puste”.
Odłożył długopis i potarł twarz dłońmi, próbując złapać oddech. Każda myśl prowadziła go do wspomnień, których nie potrafił ani uciszyć, ani zaakceptować. Przez długie miesiące starał się funkcjonować, jakby nic się nie stało, jakby śmierć Anny była tylko koszmarnym snem, z którego wciąż próbował się obudzić. Ale ona nie wracała. A on zostawał sam.
Na parapecie obok stała szklanka whisky, ale nawet alkohol nie przynosił już ukojenia. Przeciwnie, tylko pogłębiał przepaść, w którą zapadał się każdego dnia. Zastanawiał się, czy gdyby ją wtedy zatrzymał, gdyby poprosił, by została, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale nie miał wpływu na los. Życie nie pytało o zgodę, nie dawało drugich szans. Zabierało tych, których kochamy, pozostawiając po nich pustkę.
Jutro czekała go wizyta u psychologa. Nie wiedział, czego się spodziewać. Nie lubił mówić o sobie, o swoich uczuciach, a zwłaszcza o Ance. To było jak rozdrapywanie rany, która nigdy się nie zagoiła. Ale czy miał inne wyjście? Trwanie w tym stanie nie było już nawet cierpieniem – było czymś gorszym. Obojętnością.
Zamknął oczy i oparł czoło o zimne drewno biurka. Westchnął drżąco, a kolejne łzy spłynęły mu po policzkach. Świat trwał dalej, jego zespół wciąż istniał, ludzie wciąż czekali na nową muzykę. A on? On czuł, że już dawno umarł – tylko jeszcze oddychał.
„Czy można wrócić do życia, kiedy już dawno się z niego zrezygnowało?” – napisał ostatnie zdanie tej nocy, po czym zamknął pamiętnik i otulił się ramionami, jakby próbował uchronić się przed własnym bólem.
A wiatr za oknem dalej wył. Tak, jakby opłakiwał go razem z nim.