Nieszczęśliwa miłość
Każdy dźwięk, każdy szept miasta dociera do mnie z opóźnieniem, jakbym był odgrodzony od rzeczywistości cienką, przezroczystą zasłoną. Siedzę przy oknie mojego apartamentu, patrząc na rozmazane światła Chicago. Deszcz spływa po szybie, krople migoczą w świetle ulicznych latarni, a ja czuję się jak jeden z tych drżących, nieuchwytnych refleksów – istniejący, ale nieuchwytny, rozpływający się w nicości.
Piszę, choć nie wiem, czy moje słowa mają jakikolwiek sens. Czy ktoś je kiedyś przeczyta? Czy sam będę miał odwagę wrócić do tych zapisanych stron, by jeszcze raz poczuć ten ból, który teraz wylewam na papier? Nie znam jej imienia. Nigdy z nią nie rozmawiałem. A mimo to jest dla mnie wszystkim. Paradoksalnie, ta nieznajomość czyni ją bardziej realną – idealną, niezmienioną przez niedoskonałości rzeczywistości. Czy to absurd? Kochać kogoś, kto nawet nie wie o moim istnieniu?
Miłość. To słowo przeraża mnie swoją dwuznacznością. Może być spełnieniem, ale może być też przekleństwem. Może wynosić człowieka do nieba, ale i zrzucić go w otchłań samotności. W moim przypadku jest jedynie tym drugim. Ile razy człowiek zakochuje się bez wzajemności? Czy to nie dziwne, że to właśnie ta niemożność zdobycia drugiej osoby potęguje uczucie? Że im bardziej ktoś jest dla nas nieosiągalny, tym mocniej pragniemy go mieć? A może to nie miłość, lecz pragnienie miłości – ideał, którym się karmimy, by choć przez chwilę zapomnieć o pustce?
Obserwuję ją z daleka. Nie jak drapieżnik czy szaleniec, ale jak ktoś, kto boi się podejść zbyt blisko, by nie zniszczyć czegoś doskonałego. Widzę ją w kawiarni, jak zamawia kawę, a potem siada przy stoliku, wpatrzona w ekran telefonu. Czasem odgarnia włosy za ucho, czasem uśmiecha się lekko, jakby do jakiejś myśli, która rozświetla jej umysł. Jest piękna, ale to nie piękno mnie urzeka. Jest w niej coś więcej – coś, czego nie potrafię nazwać. Coś, co sprawia, że w jej obecności świat wydaje się mniej szary. A może to tylko iluzja, którą stworzyłem, by oszukać samego siebie?
Niewiedza boli. Chciałbym wiedzieć, jak ma na imię. Chciałbym usłyszeć brzmienie jej głosu, choćby tylko raz. Ale boję się. Boję się, że jeśli podejdę, rzeczywistość okaże się brutalna. Może jej głos nie będzie tak delikatny, jak sobie wyobrażam? Może spojrzy na mnie obojętnie, nie widząc we mnie nic więcej niż kolejnego człowieka w tłumie? Może w jej świecie nie ma dla mnie miejsca?
Miłość bez wzajemności jest jak piosenka bez słuchacza, jak krzyk w próżni. Można ją czuć, można o niej pisać, można nią żyć, ale nigdy nie będzie kompletna. To jednostronny dialog, w którym nie ma odpowiedzi. I może właśnie dlatego boli tak bardzo. Człowiek nie został stworzony do samotności. Pragniemy być dostrzeżeni, pragniemy być dla kogoś ważni. A jednak życie tak często obdarza nas uczuciami, które nie mają szansy zakwitnąć.
Zastanawiam się, czy to, co czuję, jest miłością, czy tylko pragnieniem? Czy można kochać kogoś, kogo się nie zna? Czy to tylko projekcja moich tęsknot i marzeń? W końcu może nie kocham jej, lecz to, co ona reprezentuje – myśl o czymś pięknym, czystym, nieskazitelnym. Może to nie jej osoba, lecz idea, którą w niej widzę, przyciąga mnie tak mocno.
Ale czy to ma znaczenie? Czy miłość wymaga rzeczywistości, by istnieć? A jeśli tak, to co z artystami, którzy tworzą o miłości, której nigdy nie przeżyli? Czyż ich uczucia są mniej prawdziwe? Ja także jestem artystą. Śpiewam o miłości, której nigdy nie doświadczyłem w pełni. Piszę teksty o uczuciach, których nie mogę dotknąć, które istnieją jedynie w mojej głowie. Może to moja ucieczka. Może to mój sposób na oswojenie samotności.
Dłoń mimowolnie zaciska mi się na piórze. Zapisuję ostatnie zdania, a potem opieram głowę o chłodną szybę. Deszcz nie przestaje padać. Chicago tonie w świetle i mroku. Moje myśli wciąż krążą wokół niej. Czy ona istnieje, czy jest tylko snem, z którego nie chcę się obudzić? Czy człowiek może żyć, karmiąc się jedynie iluzją?
Zamykam oczy i pozwalam, by cisza mnie otuliła. I choć wiem, że jutro obudzę się z tą samą pustką w sercu, przez chwilę czuję, że nie jestem sam. Nawet jeśli to tylko złudzenie.