Na polanie
Słońce leniwie przechylało się ku zachodowi, oblewając ciepłym złotem asfaltową drogę, którą Patryk przemierzał na swoim rowerze. Czuł wiatr smagający jego twarz, rozwiewający długie blond włosy i przez moment wydawało mu się, że leci, że jest wolny od wszelkich trosk, które przygniatały go na co dzień. Tylko przez moment. Potem znów powróciło znajome ukłucie w sercu, przypomnienie o czymś, czego nigdy nie miał, a za czym tęsknił z całą swoją duszą.
Nie znał jej imienia. Nigdy nie zamienił z nią ani jednego słowa. Widział ją kilkakrotnie w jednej z kawiarni, do której zdarzało mu się chodzić, choć nie był pewien, czy nie wybierał właśnie tego miejsca tylko po to, by ją zobaczyć. Była jak zjawa, jak zjawa o delikatnych rysach, zamyślonych oczach i dłoniach poruszających się z gracją, jakby każda czynność, którą wykonywała, była przemyślanym gestem w tańcu. Czasami pisała coś w notesie, innym razem wpatrywała się przez okno z filiżanką kawy w dłoni, a on zastanawiał się, o czym myśli. Czy ma marzenia? Czy ma kogoś, kto czeka na nią w domu? Czy kiedykolwiek spojrzała na niego i zastanowiła się, kim jest?
Patryk zacisnął dłonie na kierownicy, zmieniając bieg. Nie chciał myśleć, a jednocześnie nie potrafił przestać. Po co człowiekowi miłość, jeśli ma być nieodwzajemniona? Dlaczego zakochujemy się w tych, którzy nie mają o nas pojęcia, którzy nigdy nie odwzajemnią naszego uczucia? Czy to tylko kaprys ludzkiej duszy, czy może coś więcej?
Las, do którego dotarł, był miejscem, które znał tylko on. Gęstwina drzew ukrywała niewielką polanę, na którą prowadziła wąska ścieżka, niemal niewidoczna dla postronnych oczu. Patryk zostawił rower przy pniu jednego z drzew i podszedł do wielkiego, rozłożystego dębu. Oparł się o jego szorstką korę i przymknął oczy, oddychając głęboko. Zapach wilgotnej ziemi i żywicy napełniał jego płuca, uspokajał, koił nerwy.
Dlaczego człowiek zakochuje się bez wzajemności? Czy to jakaś okrutna gra losu? Może jesteśmy zaprogramowani, by dążyć do czegoś, czego nie możemy mieć, by nasze serca stale były w napięciu, w pogoni za czymś ulotnym? Może chodzi o tęsknotę, która wydaje się piękniejsza niż spełnienie?
Bo czymże byłaby miłość, gdyby nie to bolesne pragnienie? Gdyby nie nieosiągalność? Może tak naprawdę kochał nie ją, a obraz, który sam stworzył, idealizując każdą chwilę, w której ją widział? Może była tylko lustrem, w którym odbijały się jego własne pragnienia, lęki i nadzieje?
Spojrzał w niebo, gdzie złote światło rozlewało się pomiędzy koronami drzew, tworząc mozaikę cieni na trawie. Świat trwał niezmiennie, obojętny na jego rozterki. Miłość, ta odwzajemniona i ta jednostronna, była tylko fragmentem większej układanki, a on — tylko jedną z postaci w tej opowieści.
A jednak... wciąż ją widział przed oczami. Wciąż czuł ten ścisk w piersi na myśl, że nigdy nie usłyszy jej głosu.
Westchnął ciężko i zamknął oczy. Może kiedyś, w innym miejscu, w innym życiu.
***
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, rozlewając po niebie ciepłe, złociste smugi światła. Asfaltowa droga pod moimi kołami rozciągała się daleko przed siebie, a wiatr smagał moją twarz, rozwiewając włosy i niosąc ze sobą zapachy rozgrzanego lata. Uciekałem. Nie pierwszy raz, nie ostatni. To był mój sposób na chwilową ulgę, choć wiedziałem, że od własnych myśli nigdy się nie ucieknie. Mogłem tylko odłożyć je na bok, na kilka godzin, może na dzień – ale zawsze wracały.
Mój cel był stały, ukryty w sercu lasu, o którym nikt inny nie wiedział. Polana otoczona gęstwiną, odizolowana od świata, miejsce, gdzie mogłem być sam i gdzie cisza współgrała z moją samotnością. Kiedy tam docierałem, czułem się jak część czegoś większego – jakbym wchodził do świątyni natury, w której drzewa były filarami, a niebo sklepieniem. Zsiadłem z roweru, oddech powoli się uspokajał. Usiadłem pod rozłożystym dębem, opierając się o jego twardą, spękaną korę. Był tu od setek lat, nieporuszony ludzkimi tragediami, nieświadomy mojego istnienia. Jak ona.
Nie znałem jej imienia. Nie wiedziałem, gdzie mieszka, kim jest, co lubi. Widziałem ją tylko kilka razy – w kawiarni, na ulicy, raz w księgarni, gdy jej długie, ciemne włosy opadały na twarz, a ona delikatnym ruchem je odgarnęła. Była obok mnie, sięgnęła po książkę, jej palce ledwo musnęły moją dłoń. Nic więcej. Zniknęła w tłumie, a ja zostałem z tym przelotnym momentem, który w moim umyśle rozrósł się do rangi wieczności.
Dlaczego tak łatwo zakochujemy się bez wzajemności? Czy to nasza natura, czy może okrutny wybryk losu? Pragnąć kogoś, kto nie ma pojęcia o naszym istnieniu – to jak pisać listy do kogoś, kto nigdy ich nie odczyta, wołać w pustkę, licząc, że echo wróci w czyimś głosie. Miłość powinna być wzajemna, tak mówią. A jednak najpiękniejsze historie to te o miłości nieodwzajemnionej. Dante kochał Beatrycze, choć nigdy nie była jego. Petrarka opiewał Laurę, która pozostała dla niego jedynie ideałem. Może to właśnie czyni te uczucia tak wielkimi – ich niedosiężność.
Wzdycham głęboko, wpatrując się w korony drzew. Zielone liście szeleszczą cicho, a wiatr zdaje się szeptać odpowiedzi, których nie potrafię pojąć. Czy ona kiedykolwiek mnie zauważy? Czy nasze światy mogłyby się spleść? Czy to tylko iluzja, której się trzymam, by nadać sens tej pustce?
Ludzie szukają miłości, bo boją się samotności. Ja sam – otoczony tłumem, na scenie, w blasku reflektorów – zawsze byłem samotny. Tysiące rąk wyciągniętych w moją stronę, tysiące głosów wołających moje imię, a jednak w żadnym z nich nie czułem prawdziwego ciepła. Każdy chciał coś ode mnie – muzyki, obecności, emocji – ale nikt nie chciał mnie, prawdziwego. Może właśnie dlatego trzymałem się tej iluzji. Kobieta, która nie zna mojego imienia, jest moją nadzieją, bo nie zdążyła mnie jeszcze odrzucić. W mojej wyobraźni mogła być wszystkim, czego pragnąłem, mogła być tą jedyną, która pokochałaby mnie takim, jakim jestem. A może nigdy nie miała się dowiedzieć o moim istnieniu, bo wtedy iluzja przestałaby być doskonała.
Słońce chyli się coraz niżej, cienie wydłużają się na trawie. Wiem, że będę musiał wrócić. Wrócić do miasta, do apartamentu, w którym światło lamp jest zbyt zimne, a ściany zbyt nieme. Do nocy, w której znów będę samotny, z tą samą myślą pulsującą w głowie – że na świecie istnieje ktoś, kogo mógłbym pokochać, ale kto nigdy nie będzie mój. I że to właśnie czyni tę miłość wieczną.