Odrzucony
Patryk szedł powoli brzegiem jeziora Michigan. Nogi zapadały się delikatnie w wilgotnym piasku, a fale jeziora, miarowe i spokojne, dotykały jego stóp niczym czułe wspomnienia. Był to rytuał, który powtarzał każdego letniego wieczoru, gdy tylko jego napięty grafik wokalisty pozwalał mu na chwilę oddechu. W tych momentach ciszy mógł oddać się rozmyślaniom i emocjom, które na co dzień dławił w sobie, stojąc na scenie przed tysiącami fanów.
Był gwiazdą. Jego zespół rozbrzmiewał w radiu na całym świecie, a koncerty przyciągały tłumy. Ale im większy sukces odnosił, tym bardziej rosła pustka w jego wnętrzu. Miłość, która nie miała szans na spełnienie, była jak cień, który nigdy go nie opuszczał. Gdy szum jeziora łączył się z krzykiem mew, myślał o niej. O kobiecie, która była tak daleko, że żadne słowa ani gesty nie mogły przekroczyć tej przepaści.
Ich znajomość zaczęła się przypadkiem, w świecie wirtualnym, gdzie żaden z nich nie oczekiwał niczego więcej niż chwilowej ucieczki od rzeczywistości. Ale rozmowy stały się codziennym rytuałem. Każde słowo, każdy śmiech i każde wyznanie sprawiały, że Patryk czuł się bardziej żywy. Ona rozumiała go, jak nikt inny. I choć nigdy się nie spotkali, stała się dla niego wszystkim.
Ale życie jest okrutne. Granice, czas, obowiązki i odległość tworzyły barierę, której nie mogli pokonać. Wiedział, że nigdy nie będzie dane im się spotkać. Ta świadomość paliła go jak żółć. „Dlaczego?” – pytał niebo, jezioro i siebie samego. Dlaczego los postawił na jego drodze kogoś tak idealnego, tylko po to, by zabrać nadzieję na spełnienie?
Gdy wieczór przechodził w noc, wracał do swojego apartamentu w Chicago. Luksusowy, przestronny, z widokiem na miasto świateł i dźwięków, wydawał się zimny i pusty. Patryk zasiadał przed kominkiem, a ogień tańczący w palenisku przypominał mu o ciepłych wieczorach, które nigdy się nie wydarzyły. W jego wyobraźni obok siedziała ona – uśmiechnięta, wtulona w niego. Rozmawiali o niczym i o wszystkim. Mówiła mu, jak minął jej dzień, a on opowiadał o chwilach za sceną. Ta wizja była tak żywa, że niemal słyszał jej głos, czuł zapach jej włosów.
Ale gdy ogień przygasał, rzeczywistość wracała jak zimny powiew wiatru. Wiedział, że to tylko iluzja, chwila ukojenia w bezkresie samotności. Każdy dzień był walką. Każdy dzień przypominał mu, że nie ma ucieczki przed pustką, która go otaczała.
Sen był jego wybawieniem. Gdy zamykał oczy, mógł śnić o świecie, w którym granice nie istnieją. W śnie mogli spacerować razem brzegiem jeziora, trzymać się za ręce i śmiać się z błahostek. Mógł czuć jej dotyk, ciepło jej obecności. Był to jedyny moment, gdy pustka znikała, a życie miało sens.
Ale sen nigdy nie trwa wiecznie. Budził się sam, z głową opartą o poduszkę, i znów witał go świat, w którym ona istniała tylko jako głos w jego głowie. Dni zlewały się w jedno, a czas przestawał mieć znaczenie. Był w stanie zawieszenia, jak okręt dryfujący na nieskończonym oceanie.
Czasami zastanawiał się, czy jego życie miało sens. Czy bycie gwiazdą, uwielbianą przez miliony, mogło zastąpić prawdziwą bliskość? Czy sens istnienia tkwił w muzyce, którą tworzył, czy raczej w tych ulotnych chwilach szczęścia, które nigdy nie były jego udziałem? Każdy wers piosenki, którą pisał, był krzykiem jego duszy, wołaniem do niej, wołaniem o sens, którego nie mógł odnaleźć.
Patryk spojrzał przez okno na miasto, które nigdy nie spało. Chicago, z jego zgiełkiem i światłami, wydawało się jeszcze bardziej puste niż on sam. W tej chwili był tylko on i jego myśli, jego miłość, której nigdy nie mógł mieć, i wieczna tęsknota, która paliła go od środka. Zamknął oczy i pozwolił sobie na ucieczkę w sen, jedyne miejsce, gdzie życie mogło być takie, jakim go pragnął.
I tak mijały kolejne wieczory. Brzeg jeziora, kominek i sen. Cykl, który nigdy się nie zmieniał, a jednak dawał mu jedyną namiastkę spokoju. W głębi duszy wiedział, że to wszystko, co mu pozostało. I choć życie wydawało się bezlitosne, to w tych chwilach – przy jeziorze, przed kominkiem, w snach – Patryk był najbliżej szczęścia, na jakie mógł liczyć.