Zwierzenia
Była głęboka, bezgwiezdna noc w Chicago. Miasto za oknem pulsowało życiem, nawet o tej porze. Ulice były wypełnione światłami neonów, szumem rozmów, dźwiękiem klaksonów. Ale w mieszkaniu Patryka panowała cisza, przerywana jedynie miarowym tykaniem starego zegara stojącego na komodzie.
Patryk przewracał się z boku na bok w łóżku, niezdolny do snu. Jego myśli były jak niespokojne fale uderzające o brzeg, każda kolejna bardziej natarczywa od poprzedniej. W końcu wstał, sięgając po szlafrok rzucony niedbale na fotel. Długie blond włosy opadały mu na ramiona, gdy przemierzał mieszkanie w poszukiwaniu cichego azylu.
Przy biurku w rogu salonu czekał na niego notatnik. Patryk zasiadł, otworzył go na pustej stronie i sięgnął po półżelowy długopis. Zielone oczy mężczyzny, często pełne charyzmy podczas występów na scenie, teraz zdawały się matowe, jakby wciąż nie wybudził się z koszmaru.
„Drogi... ” – zaczął. Przez chwilę zastanawiał się, jak dalej poprowadzić to, co miało być listem. Nie miał jednak adresata. To nie było ważne. Pisał dla samego siebie, a może dla kogoś, kto nigdy tego nie przeczyta.
„Samotność w tłumie” – napisał. Litery układały się na papierze z miarowym rytmem, prawie jak uderzenia bębnów na koncercie, ale bez euforii, która zazwyczaj towarzyszyła występom.
„Każdego dnia budzę się z pytaniem, kim jestem. Nie w sensie biologicznym, nie w sensie roli, którą gram na scenie, ale w tym głębszym, przerażającym znaczeniu. Kiedy stoję przed publicznością, widzę tysiące twarzy, każda z nich patrzy na mnie z oczekiwaniem. Oni chcą emocji, uniesienia, katharsis. I ja im to daję. Ale co zostaje dla mnie?”
Przerwał na chwilę, patrząc na zdanie, które właśnie napisał. Westchnął i oparł dłoń na czole, pocierając skroń.
„Czasami myślę, że samotność jest jak cień. Nawet w tłumie cię otacza, czai się w rogach twojej świadomości, przypomina o sobie w chwilach, gdy powinieneś być najbardziej szczęśliwy. Jestem otoczony ludźmi – menedżerami, fanami, zespołem – a mimo to czuję, jakby między mną a nimi rozciągało się niewidzialne szkło. Oni są blisko, ale nigdy wystarczająco”.
W miarę jak pisał, słowa zaczęły płynąć szybciej. Litery na papierze formowały coraz bardziej chaotyczny obraz jego wewnętrznych rozterek.
„Chodziłem na terapię, owszem. Psycholog mówił mi, żebym nie izolował się od ludzi. Ale jak to zrobić, kiedy każda rozmowa wydaje się pustą wymianą frazesów? Jak mówić o swoim wnętrzu, kiedy sam ledwie je rozumiem? Mówiłem mu o tym, o swojej melancholii, o myślach, które czasem są jak długie, mroczne tunele. Odpowiedź była zawsze taka sama: «Znajdź sens poza sobą». Ale co, jeśli to sens właśnie gdzieś zniknął?”
Zatrzymał się i spojrzał na swoje ręce. Były to te same dłonie, które kiedyś pisały teksty piosenek, poruszających miliony. Ale teraz nie miał siły, by stworzyć coś więcej niż te urywane zdania.
„Czy kiedykolwiek coś się zmieni? Czy samotność to cena za życie w blasku jupiterów? Może to wszystko to tylko iluzja: kariera, sukces, uwielbienie. A prawdziwe życie dzieje się gdzie indziej, poza zasięgiem mojego wzroku”.
Patryk odłożył długopis. Patrzył na zapisane strony, czując jednocześnie ulgę i nową falę przygnębienia. List, który stworzył, był jego wołaniem w pustkę. Pytania pozostały bez odpowiedzi, a noc nadal trwała.
Wstał od biurka i podszedł do okna. Ulica w dole zdawała się pulsować życiem. Ludzie śmiali się, spieszyli, rozmawiali. Byli tak blisko, a jednak niewyobrażalnie daleko. Patryk poczuł, że jest tylko cieniem we własnym świecie.
Cisza była niemal namacalna. Wrócił do swojego łóżka, zostawiając za sobą zapisane strony. Zamknął oczy, wiedząc, że sen nie nadejdzie. Ale to już nie miało znaczenia. Noc była jego jedynym towarzyszem.