Wypadek
Sobotnie przedpołudnie w Chicago wydawało się być jednym z tych dni, które rozpoczynają się bez wyraźnego celu. W mieszkaniu Patryka panował spokój. Promienie zimowego słońca wpadały przez okna, tworzyły wzory na drewnianej podłodze i otulały pomieszczenie ciepłym blaskiem. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, którą Patryk postawił na parapecie obok swojej akustycznej gitary.
Blondwłosy wokalista popularnego zespołu rockowego z niechęcią brzdąkał na gitarze. Struny wybrzmiewały leniwymi akordami, które zdawały się nie łączyć w nic spójnego. Patryk czuł się rozbity. Od tygodni szukał inspiracji do nowego albumu, ale każda melodia, każdy tekst wydawały się wymuszone, obce, jakby nie miały w sobie nic z prawdziwego ładu i emocji. „Czy to zmęczenie, czy może wyczerpanie pasji?” – zastanawiał się, patrząc na gitarę, jakby miała mu odpowiedzieć.
Patryk był człowiekiem introspektywnym, skłonnym do refleksji, zwłaszcza gdy zostawał sam. Jego myśli krążyły wokół sensu tworzenia, wokół tego, czy muzyka wciąż jest dla niego tą samą magią, co kiedyś. Otworzył notatnik, w którym spisywał pomysły na teksty. Na jednej ze stron widniały słowa: „Czym jest wolność, gdy każdy krok obserwują miliony oczu?” Zamknął notatnik z westchnieniem.
Przez chwilę zamyślił się nad tym, jak zmieniło się jego życie od momentu, gdy jego zespół zdobył międzynarodową sławę. Czy był szczęśliwszy niż wtedy, gdy śpiewał w małych klubach Chicago dla garstki ludzi? Tamte noce miały w sobie surową szczerość, którą teraz często trudno było mu odnaleźć.
Dzwonek telefonu wyrwał go z rozmyślań. Sięgnął po smartfon i spojrzał na ekran. Dzwoniła mama.
– Cześć, mamo – powiedział, starając się brzmieć pogodnie.
– Cześć, kochanie. Nie chcę cię martwić, ale jestem w szpitalu – jej głos był łagodny, spokojny, jakby nie chciała wywoływać paniki.
Serce Patryka zamarło.
– W szpitalu? Co się stało?
– Potknęłam się na schodach i złamałam rękę. Nic poważnego, ale muszą mnie zatrzymać na obserwacji.
– Już jadę – powiedział szybko, zrywając się z kanapy.
Droga do szpitala minęła mu jak we mgle. Przez całą podróż nie potrafił opanować myśli. Czuł się winny, że tak mało czasu poświęcał mamie w ostatnich miesiącach. Zawsze miał wymówki – koncerty, nagrania, wywiady. A przecież to ona zawsze była jego największym wsparciem, jego pierwszą fanką.
Kiedy dotarł do szpitala, odnalazł salę, w której leżała. Widok mamy z ręką w gipsie sprawił, że poczuł się bezsilny, ale też wdzięczny, że nic poważniejszego się nie stało.
– Mamo, jak się czujesz? – zapytał, siadając obok niej.
– Już lepiej. To tylko głupia nieuwaga – uśmiechnęła się ciepło. – Nie martw się o mnie, kochanie.
Patryk poczuł, jak kamień spada mu z serca. Spędził z nią kilka godzin, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Po raz pierwszy od dawna poczuł, jak ważne jest to, co zwykle uważał za oczywistość – rodzinne więzi, chwile spędzone z bliskimi.
Wracając do domu, myślał o tym, jak bardzo życie potrafiło go zaskoczyć. Jedno potknięcie – dosłownie i w przenośni – mogło przypomnieć mu o tym, co w jego świecie pełnym chaosu i presji było naprawdę ważne. Gdy wszedł do mieszkania, chwycił gitarę i zaczął grać. Tym razem melodia przyszła sama, a słowa ułożyły się w pieśń o wdzięczności i miłości.