Walentynki
Zbliżały się walentynki, a ja, Patryk, czułem rosnące napięcie. Co roku starałem się wymyślić coś wyjątkowego dla Anny, mojej narzeczonej. Tym razem jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Było coś w tej lutowej atmosferze – niekończących się reklamach serduszek, czekoladek i biżuterii – co sprawiało, że każdy pomysł wydawał mi się banalny. Anna zasługiwała na coś więcej.
Nie wiem, kiedy dokładnie wpadłem na pomysł wiecznego pióra. Może wtedy, gdy zobaczyłem ją pochyloną nad zeszytem, z lekko zmarszczonym czołem, w skupieniu zapisującą kolejne wersy wiersza. Od pewnego czasu odkrywała w sobie poetkę, a ja byłem pierwszym czytelnikiem jej dzieł. Uwielbiałem, jak jej oczy błyszczały, kiedy odczytywała mi swoje teksty – jakby każde słowo było dla niej skarbem, który chciała podzielić się ze mną. Wtedy zrozumiałem, że wieczne pióro będzie idealnym prezentem. Symbolicznym, a jednocześnie praktycznym.
Spędziłem kilka dni, szukając odpowiedniego modelu. Przeglądałem sklepy internetowe i odwiedzałem butiki papiernicze, aż w końcu znalazłem to jedyne. Pióro w eleganckim, czarnym etui, z subtelnymi złotymi zdobieniami. Wyglądało klasycznie, ale jednocześnie miało w sobie coś artystycznego. Byłem pewien, że Anna je pokocha.
W walentynkowy poranek obudziłem się wcześnie, pełen podekscytowania. Przygotowałem śniadanie – świeże croissanty, jajecznicę i kawę z mlekiem – i podałem je Annie do łóżka. Uśmiechnęła się, rozespana, i pocałowała mnie w policzek. To był nasz rytuał – leniwe poranki w dni wolne od pracy, kiedy czas zwalniał, a my mogliśmy po prostu być razem.
Wieczorem, gdy usiedliśmy na sofie przed kominkiem, wyjąłem z kieszeni starannie zapakowane pudełko. Anna spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Byłem zbyt podekscytowany, żeby czekać dłużej.
– To dla ciebie – powiedziałem, podając jej prezent.
Rozpakowała go ostrożnie, a kiedy zobaczyła pióro, jej oczy rozświetlił szczery zachwyt.
– Patryk... to jest piękne. Dziękuję – wyszeptała, przytulając mnie mocno. – Jest idealne.
– Pomyślałem, że skoro piszesz te wspaniałe wiersze, to zasługujesz na coś wyjątkowego – odpowiedziałem, czując dumę z dobrze dobranego podarunku.
Ale Anna nie była dłużna. Chwilę później zniknęła w sypialni i wróciła z pakunkiem opakowanym w ciemnoczerwony papier. Zaskoczony wziąłem prezent do rąk i zacząłem go rozpakowywać. W środku znalazłem gruby zeszyt w skórzanej oprawie, z delikatnie wytłoczonym moim imieniem na okładce.
– To dla twoich piosenek – wyjaśniła Anna. – Wiem, że od dawna planujesz zacząć je zapisywać, ale ciągle odkładasz to na później. Może teraz się odważysz?
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Zawsze wiedziała, czego mi potrzeba, zanim sam to zrozumiałem.
– To najpiękniejszy prezent, jaki mogłem dostać – powiedziałem szczerze, przytulając ją mocno. – Dziękuję.
Wieczór upłynął nam w wyjątkowej atmosferze. Siedzieliśmy razem na sofie, przykryci kocem, a ciepło kominka otulało nas jak niewidzialny kokon. W kieliszkach lśniło czerwone wino, a w powietrzu unosił się delikatny zapach drewna i lawendy. Anna zaczęła pisać swój nowy wiersz, testując pióro, a ja, zainspirowany, zapisałem pierwsze wersy piosenki w nowym zeszycie. W tamtej chwili wszystko wydawało się idealne – jakbyśmy wspólnie tworzyli coś, co będzie trwało wiecznie.
Może właśnie o to chodzi w miłości? O te małe gesty, które mówią więcej niż tysiąc słów. O dzielenie się pasjami, wspólne chwile i zrozumienie, które rodzi się z codzienności. Tamte walentynki były dla mnie szczególne, bo przypomniały mi, jak wielkim darem jest mieć kogoś, kto zna cię lepiej, niż ty sam.