Trzydzieści dziewięć
Mam na imię Patryk. Zielonookie spojrzenie, które często spotyka się z błyskami reflektorów na scenie, niejednokrotnie widziało tysiące twarzy w tłumie, ale teraz patrzy w sufit mojego apartamentu w Chicago. Jestem wokalistą popularnego zespołu rockowego, człowiekiem, który kiedyś myślał, że każdy dzień jego życia będzie pełen pasji, dźwięku i braw. A teraz? Teraz kończę trzydzieści dziewięć lat. Choć to dopiero za dwa dni, odczuwam to już w tym momencie – ciężar czasu, szepczący gdzieś na krawędzi świadomości.
Nadchodzi dwudziesty siódmy kwietnia. Anna, moja żona, zdaje się o tym nie pamiętać. Nie wspomniała nic o moich urodzinach, żadnych ukradkowych spojrzeń, podejrzanych rozmów przez telefon. Cisza. Być może w tym roku moje urodziny przejdą bez echa. Nie zamierzam jej przypominać. Może to moja duma, a może po prostu ciekawość, co się stanie, jeśli zostawię to w jej rękach.
Zamiast roztrząsać swoje myśli, sięgam po gitarę. Drewno pod moimi palcami jest znajome, jak stary przyjaciel, który nigdy nie zawodzi. Próbuję ułożyć nowy kawałek. Struny wibrują, dźwięki odbijają się echem od ścian. Brzmi to dobrze, ale coś jest nie tak. Każdy akord wydaje się pusty, jakby brakowało w nim czegoś prawdziwego, jakiejś iskry. Może to moje własne myśli zakłócają proces tworzenia?
Gdy zanurzam się w tej chwili, słyszę cichy szelest za sobą. Obracam głowę i widzę Annę. Stoi w wejściu do salonu, ubrana w szlafrok. Jej włosy, nieco zmierzwione, opadają na ramiona. Wygląda tak naturalnie, tak swobodnie, że na chwilę zapominam o wszystkim innym.
Zanim zdążę zapytać, co robi, Anna sięga do sznura szlafroka i powoli go rozwiązuje. Materiał opada na ziemię, odsłaniając czarną, koronkową koszulkę, która przylega do jej ciała. Moje myśli rozpływają się w jednej chwili. Wydaje mi się, że czas zwalnia. Widzę każdy szczegół – delikatność koronek, sposób, w jaki światło z lampy za nią przebija się przez materiał.
Gitarę odkładam niemal odruchowo, jakby sama zrozumiała, że teraz nie jest potrzebna. Wstaję i podchodzę do Anny. Moje ręce znajdują jej talię, delikatnie, ale zdecydowanie. Patrzę jej w oczy, a ona uśmiecha się lekko, z nutą czegoś, czego nie potrafię nazwać – może zmysłowości, może ciepła.
– Wszystkiego najlepszego, Patryk – mówi cicho, ale w tych słowach jest coś więcej niż zwykłe życzenia. Są obietnicą, przypomnieniem, że nawet jeśli czas mija, nawet jeśli muzyka czasem wydaje się pusta, to między nami zawsze będzie coś żywego.
Przyciągam ją do siebie, czując jej zapach, ciepło jej skóry. W tej chwili wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Moje urodziny, nieskończona piosenka, scena – wszystko blednie w porównaniu do niej. Moja Anna. Moje światło.
Nie wiem, jak długo stoimy tak razem, ale wiem jedno. Cokolwiek przyniesie przyszłość, ten moment jest mój. Nasz.
***
Patryk siedział na skórzanej kanapie w swoim przestronnym salonie, w apartamencie na dwudziestym piętrze jednego z wieżowców w Chicago. Przez panoramiczne okna rozciągał się widok na rozświetlone miasto, którego pulsujące światła przypominały mu puls serca podczas występu na scenie. Była późna noc, ale sen nie przychodził.
Zielone oczy Patryka spoglądały na gitarę spoczywającą na stojaku obok. Jego dłonie, które przez lata zyskały zręczność dzięki graniu i komponowaniu, odruchowo szukały znajomego ciężaru instrumentu. Sięgnął po gitarę, przytrzymując ją przez chwilę, jakby próbował odnaleźć odpowiednie dźwięki w swoim wnętrzu. Ale dzisiaj myśli i uczucia wypełniały go bardziej niż muzyka.
Zbliżały się jego trzydzieste dziewiąte urodziny, a on nie potrafił uwolnić się od dręczącej go refleksji. Czy Anna o nich zapomniała? Byli małżeństwem od ośmiu lat, a mimo to czasem odnosił wrażenie, że ich związek stopniowo wytraca iskrę, którą kiedyś tak łatwo było dostrzec. Nie zamierzał jednak niczego przypominać. Czuł, że to test dla niego samego – czy potrafi zaakceptować niedoskonałości życia, nie oczekując doskonałości nawet w najbliższych relacjach?
Anna była inna niż wszyscy, których znał. Jej zmysłowy, lecz subtelny urok i niewymuszona pewność siebie zawsze go fascynowały. Gdy jednak teraz wspominał ostatnie tygodnie, nie mógł przypomnieć sobie żadnych wskazówek, które sugerowałyby, że szykuje coś specjalnego. Może naprawdę zapomniała. Westchnął ciężko i zaczął delikatnie szarpać struny, pozwalając dźwiękom wypełnić przestrzeń.
Pierwsze akordy były chaotyczne, jak jego myśli. Potem, krok po kroku, melodia zaczęła nabierać kształtu – spokojna, lekko melancholijna, ale z nutą nadziei. Zamknął oczy i pozwolił się ponieść muzyce. Gdy grał, czuł, jak napięcie w jego ciele powoli ustępuje, a w głowie pojawiają się obrazy – koncerty, podróże, ich pierwsze spotkanie z Anną, noc, gdy wyznała mu, że nigdy wcześniej nikogo tak nie kochała.
Nagle usłyszał za sobą cichy szelest. Otworzył oczy i spojrzał w stronę wejścia do salonu. Anna stała tam, ubrana w szlafrok, z lekkim uśmiechem na ustach. Jej jasne włosy opadały swobodnie na ramiona, a w oczach miała coś, co trudno było odczytać – figlarność? Miłość?
– Co robisz tak późno? – zapytała miękko, przechylając głowę.
– Próbuję coś skomponować – odpowiedział, odkładając gitarę na bok. – A ty? Nie śpisz?
Nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego zrobiła kilka kroków w jego stronę, a potem – zanim zdążył cokolwiek powiedzieć – rozwiązała pasek szlafroka i pozwoliła mu opaść na ziemię. Patryk zamarł, patrząc na swoją żonę w czarnej, koronkowej koszulce, która podkreślała jej sylwetkę. Serce zabiło mu mocniej.
– Myślisz, że zapomniałam? – zapytała cicho, a jej głos był pełen ciepła.
Patryk nie odpowiedział. Wstał powoli, podchodząc do niej z wyrazem niedowierzania i zachwytu na twarzy. Gdy stanął tuż przed nią, objął ją ramionami, jakby bał się, że to wszystko jest tylko snem, który może zniknąć w każdej chwili.
– Anna... – wyszeptał, a jego głos był drżący. – Nie musiałaś...
– Musiałam – przerwała mu, kładąc palec na jego ustach. – Bo kocham cię. I nie zamierzam pozwolić ci myśleć choć przez chwilę, że zapomniałabym o czymś tak ważnym, jak twoje urodziny.
W salonie panowała cisza, przerywana jedynie cichym szumem miasta za oknem. Patryk patrzył na Annę, czując, jak jego serce wypełnia fala wdzięczności i miłości. W tym momencie wszystkie jego wątpliwości rozwiały się jak dym. Odkładając myśli o melodii, która jeszcze chwilę temu wydawała mu się tak ważna, skupił się na chwili obecnej – na niej, na nich.
Objął ją mocniej, a potem, bez słowa, nachylił się, by pocałować ją delikatnie, jakby każde dotknięcie ich warg miało być pieśnią dziękczynną za to, że była w jego życiu. Melodia, którą wcześniej tworzył, odłożyła się na później, bo teraz najważniejsze było coś innego. Ktoś inny.
Ich chwila trwała długo, a miasto za oknem zdawało się na chwilę przygasnąć, jakby dawało im przestrzeń na ich własny, prywatny koncert uczuć.