Przyjęcie urodzinowe
Zbliżały się moje trzydzieste dziewiąte urodziny. Sam fakt nie budził we mnie żadnych emocji – od dawna nie świętowałem tego dnia w wyjątkowy sposób. Gdyby nie Anna, zapewne spędziłbym go jak każdy inny: zamknięty w czterech ścianach apartamentu, przesiąkniętego dźwiękami gitary i cichego brzdęku szklanki odstawianej na marmurowy blat.
Jednak Anna miała inną wizję. Chciała, byśmy zorganizowali skromne przyjęcie dla najbliższych. Nie protestowałem. Widziałem radość w jej oczach, gdy mówiła o planach, dekoracjach, przekąskach. Jej entuzjazm był zaraźliwy, choć ja nadal czułem się jakby nie na swoim miejscu, jakbym jedynie dryfował przez to wszystko. Ale zgodziłem się – bo dla niej byłem w stanie robić rzeczy, których normalnie bym unikał.
Lista gości była krótka. Moi kumple z zespołu – ludzie, którzy przez lata stali się moją rodziną. Zofia, matka Anny – ciepła kobieta, której troska zawsze przypominała mi, że na świecie są jeszcze dobrzy ludzie. Kolega z dawnych lat, z którym nie widziałem się od dekady, oraz Monika, przyjaciółka Anny.
Wieczór zaczął się spokojnie. Apartament był przytulnie oświetlony ciepłymi światłami, a w tle leciała muzyka, która nie dominowała nad rozmowami. Piłem whisky, czułem się lekko wstawiony, ale nie pijany. Anna cały czas krzątała się wokół gości, dbając o to, by każdy czuł się swobodnie. Była jak promień światła w tym pomieszczeniu – roześmiana, czuła, pełna życia. Gdy patrzyłem na nią, czułem się wdzięczny. Za nią. Za nas.
Ale wkrótce coś zaczęło mnie uwierać. To było subtelne, ale wyczuwalne – spojrzenia, gesty, nienachalne, a jednak jednoznaczne. Monika. Już wcześniej zauważyłem, że czasami jej wzrok na mnie zatrzymuje się dłużej niż powinien. Ale teraz było to bardziej oczywiste. Gdy mówiłem, pochylała się w moją stronę. Śmiała się trochę za głośno z moich żartów, dotykała mojego ramienia bez powodu. Na początku próbowałem to ignorować, ale z czasem stało się to coraz bardziej męczące. Zwłaszcza że Anna też to zauważyła.
Widziałem, jak jej uśmiech na moment blednie, jak marszczy brwi, jak w jej oczach pojawia się cień irytacji. Starała się zachować spokój, ale znałem ją zbyt dobrze. W końcu, gdy Monika znów oparła rękę na moim przedramieniu, Anna postanowiła zareagować.
– Monika, chyba nie zauważyłaś, ale Patryk jest zajęty – powiedziała cicho, lecz stanowczo. W jej głosie nie było agresji, ale była jasna jak słońce.
Zapadła chwila ciszy. Monika zaczerwieniła się lekko, a potem, jakby udając, że nic się nie stało, odsunęła się i przez resztę wieczoru niemal nie odzywała. Była wyraźnie urażona, a atmosfera między nami stała się napięta.
Nie wiedziałem, co z tym zrobić. Z jednej strony rozumiałem Annę – miała pełne prawo zwrócić jej uwagę. Z drugiej, czułem się niezręcznie. Nie chciałem robić scen, nie chciałem konfliktów. Chciałem po prostu spokoju.
Wieczór minął bez większych incydentów. Goście stopniowo się rozchodzili, a w końcu zostaliśmy sami. Anna wciąż była spięta. Czułem to w sposobie, w jaki odkładała kieliszki, w jaki milczała trochę zbyt długo.
Podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu, opierając brodę na jej ramieniu.
– Wiesz, że jesteś jedyną kobietą, na którą zwracam uwagę? – wyszeptałem, chcąc rozwiać jej wątpliwości.
Westchnęła cicho i odwróciła się do mnie.
– Wiem – powiedziała, patrząc mi w oczy. – Ale to nie znaczy, że nie mam prawa się zdenerwować.
– Masz – zgodziłem się. – Ale nie chcę, żebyśmy przez to psuli sobie wieczór.
W końcu uśmiechnęła się lekko i przytuliła mnie. Poczułem ulgę. Kochałem ją i nie chciałem, by cokolwiek – czy ktokolwiek – stawało między nami.
Bo to właśnie z nią chciałem spędzić resztę życia. I żadne nieporozumienia tego nie zmienią.
***
Patryk stał przy oknie swojego apartamentu w Chicago, spoglądając na miasto rozświetlone tysiącami świateł. Miał wrażenie, że każda z tych lamp migocze w rytmie jego myśli, które w tym momencie krążyły wokół nadchodzących trzydziestych dziewiątych urodzin. Nie lubił tego dnia, nie dlatego, że się starzał, ale dlatego, że zawsze kojarzył mu się z samotnością. W tym roku miało być inaczej. Miał Annę. Miał kogoś, kto chciał świętować jego istnienie.
Postanowili zorganizować skromne przyjęcie. Tylko najbliżsi – członkowie zespołu, Zofia, mama Anny, jego dawny znajomy oraz Monika, przyjaciółka Anny. Chciał, żeby było kameralnie, bez wielkich fajerwerków i nadmiernego rozgłosu. Lubił występować przed tysiącami ludzi, ale w życiu prywatnym unikał zbędnego szumu.
Kiedy nadszedł dzień przyjęcia, czuł się dziwnie spokojny. Anna, jak zawsze, zadbała o wszystko. Jej ciepła obecność sprawiała, że Patryk mógł skupić się na tym, co ważne – na chwili, na rozmowach, na ludziach, którzy przyszli, by uczcić jego dzień. Uśmiechał się, śmiał, czuł, że naprawdę żyje. Były to rzadkie momenty, kiedy pozwalał sobie na pełne oddanie się radości, nie analizując wszystkiego w swoim umyśle.
Jednak z biegiem wieczoru zaczęło dziać się coś, co budziło w nim pewien niepokój. Monika, przyjaciółka Anny, zachowywała się w sposób, który trudno było zignorować. Jej spojrzenia, dotyk dłoni zatrzymujący się o sekundę za długo na jego ramieniu, sposób, w jaki pochylała się w jego stronę, mówiąc coś z uśmiechem, który wydawał się aż nazbyt prowokacyjny.
Na początku próbował nie zwracać na to uwagi. Był oddany Annie, kochał ją i nie zamierzał robić niczego, co mogłoby zranić ich relację. Jednak z każdą minutą czuł coraz większy dyskomfort. Nie chciał robić sceny, nie chciał, by ktoś poczuł się niezręcznie, ale miał wrażenie, że Anna również coś zauważyła.
Jej uśmiech nieco przygasł, a oczy, które zwykle promieniały ciepłem, stały się bardziej czujne. W końcu, po kolejnej próbie Moniki, Anna zdecydowała się zareagować. W jej głosie nie było gniewu, ale stanowczość, której nie sposób było zignorować.
– Monika, to chyba nieodpowiednie – powiedziała spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. Monika zarumieniła się i w jednej chwili cała atmosfera wokół niej się zmieniła. Do końca wieczoru była wyraźnie obrażona, unikając zarówno Anny, jak i Patryka.
Patryk poczuł ulgę, ale i pewien smutek. Nie chciał, by jego urodziny kończyły się w ten sposób, ale też cieszył się, że Anna nie pozwoliła na naruszenie granic ich związku. Kiedy ostatni goście opuścili apartament, objął Annę mocno, zanurzając twarz w jej włosach.
– Dziękuję – wyszeptał, czując, że to były jedne z niewielu urodzin, które zapamięta jako szczęśliwe.
Tego wieczoru, leżąc w łóżku obok ukochanej, czuł, że nie jest już tym samym człowiekiem, który przez lata unikał bliskości, bojąc się bólu straty. Miał Annę. Miał miłość. I to było wszystko, czego potrzebował.