Powrót
Chicago. Miasto, które zdaje się żyć własnym oddechem, niespiesznie, a zarazem w ciągłym pośpiechu. Leniwe popołudniowe słońce przegląda się w falach jeziora Michigan, a wiatr szepcze wśród wieżowców, snując historie ludzi, których nigdy nie poznam. Idę wzdłuż zatłoczonej ulicy, choć czuję się jak na pustkowiu. Nieskończony paradoks: otoczony przez tłumy, a jednocześnie samotny. Samotność. Towarzyszy mi niczym stary przyjaciel, którego trudno wyrzucić za drzwi.
Anna została w domu. Wiedziałem, że jej oczy, niebieskie jak poranny nieboskłon, śledziły mnie, kiedy wychodziłem. Nie pytała, dokąd idę, a ja nie zaoferowałem żadnego wyjaśnienia. Może dlatego, że sam tego nie wiedziałem. Czasem tęsknię za chwilami, gdy byłem sam. Kiedy moje życie było nieskomplikowane, jak czysta kartka papieru, jeszcze niezapisana nutami, które teraz wypełniają każdy dzień. Paradoksalnie, życie w świetle reflektorów tylko podkreśliło cieniste obszary mojej duszy.
Przystaję na rogu ulicy. Spoglądam na przechodniów: kobieta z psem, młody chłopak z plecakiem, starszy mężczyzna z laską. Każdy z nich niesie swoją historię, swoje troski. A ja? Kim jestem dla nich? Głosem w radiu, twarzą na plakacie? Czuję się jak duch, widzialny, ale nietykalny. Może to dlatego tak często tęsknię za życiem samotnika, gdzie nie musiałbym udawać. Ale jak wytłumaczyć to Annie? Jak powiedzieć jej, że czasem potrzebuję przestrzeni, by odnaleźć siebie w labiryncie oczekiwań i ról, które narzuca mi świat?
Mijam park, gdzie dzieci bawią się na placu zabaw, a ich śmiech unosi się w powietrzu niczym ptaki. Przypomina mi to o utraconej niewinności, o czasie, gdy wszystko wydawało się prostsze. Wchodzę do pobliskiego baru. Drewniane stołki, zadymione powietrze i zapach piwa – wszystko to ma w sobie pewną surową szczerość, której brakuje w moim codziennym życiu. Zamawiam piwo i siadam przy oknie. Patrzę na swoje odbicie w szybie: długie blond włosy, zielone oczy, twarz, którą ludzie rozpoznają. Ale kim jestem naprawdę? Czy ja sam to wiem?
W barze panuje półmrok. Ludzie siedzą w swoich światach, otoczeni aurą anonimowości. Słyszę strzępy rozmów, które brzmią jak muzyka bez słów. Zastanawiam się, czy oni też czują tę samotność, która czasem przychodzi do mnie, nawet gdy jestem w ramionach Anny. To nie jest brak miłości. Kocham ją. Kocham jej uśmiech, ciepło jej dłoni, sposób, w jaki potrafi zamienić każdą przestrzeń w dom. Ale jak mogę jej powiedzieć, że czasem pragnę uciec, zaszyć się gdzieś na końcu świata, gdzie nikt mnie nie zna, gdzie mogę być tylko sobą?
Upijam łyk piwa. Jest gorzkie, ale w tej goryczy odnajduję coś znajomego, coś, co pasuje do mojego nastroju. Może właśnie dlatego tu przyszedłem, by znaleźć echo moich myśli w tym miejscu, które nie wymaga ode mnie niczego.
Nagle czuję ciężar na sercu. Myśl o Annie uderza mnie jak fala. Zostawiłem ją bez słowa, zamkniętą w czterech ścianach naszego domu, czekającą, aż wrócę. Czy ona rozumie moje milczenie? Czy potrafi dostrzec to, czego nie umiem wyrazić słowami? Poczucie winy miesza się z potrzebą. Muszę wrócić, spojrzeć w jej oczy i powiedzieć coś, cokolwiek, co złagodzi tę ciszę między nami.
Wstaję od stolika, zostawiając niedopite piwo. Moje kroki prowadzą mnie z powrotem na ulicę, w stronę domu, w stronę Anny. Wiem, że muszę z nią porozmawiać, znaleźć sposób, by wyjaśnić to, co tak trudno ubrać w słowa. Może ona zrozumie. Może jej miłość, tak cicha i cierpliwa, pomoże mi odnaleźć równowagę między potrzebą samotności a tęsknotą za jej obecnością.
Chicago wciąż szumi swoim życiem, ale teraz brzmi inaczej. Moje kroki są szybsze, a serce bije mocniej. Pragnę wrócić do niej, do jej ramion, które zawsze były dla mnie schronieniem. Wiem, że nie muszę być sam, by odnaleźć siebie. Ona jest moim lustrem, w którym odbijają się wszystkie moje cienie i światła. Może to właśnie z nią, a nie w samotności, mogę odnaleźć odpowiedzi, których tak bardzo szukam.