Podły sen
Patryk stał na szczycie wieżowca, z którego roztaczał się widok na opustoszałe ulice Chicago. Miasto, które nigdy nie zasypia, teraz wydawało się martwe. Żadnych świateł, żadnego ruchu. W powietrzu unosiła się cisza tak głęboka, że aż dzwoniła w uszach. Tylko wiatr szarpał jego długie blond włosy i chłostał policzki. Zielone oczy wokalisty błyszczały od niepewności i strachu, a w jego sercu czaiła się przepaść.
– Gdzie oni wszyscy są? – szeptał do siebie, ale jego głos ginął w pustce.
To nie był pierwszy raz, kiedy Patryk czuł się samotny. Nawet na scenie, w świetle reflektorów, otoczony tłumem fanów, zdarzało mu się myśleć, że nikt naprawdę go nie zna. Był dla nich tylko obrazem: długowłosym blondynem o mocnym głosie, ikoną, a nie człowiekiem. Ale teraz, w tej sennej rzeczywistości, samotność przybrała inny wymiar. Nie było tłumów, nie było zespołu. Nawet jego rodzice, ostatnia kotwica w morzu chaosu, odeszli.
Patryk usiadł na krawędzi dachu i spojrzał w dół. Betonowa pustynia poniżej zdawała się przyciągać go jak magnes. Ale czy to, co czuł, było naprawdę pragnieniem zakończenia bólu? Czy może był to jedynie wyraz desperacji, próba odnalezienia sensu w świecie pozbawionym znaczenia?
Z zamyślenia wyrwało go wspomnienie. Matka śmiała się w kuchni, jej włosy błyszczały w porannym świetle, a zapach pieczonych naleśników wypełniał dom. Ojciec grał na gitarze stare, bluesowe kawałki, które zawsze przynosiły ukojenie. Obrazy te były tak żywe, że przez chwilę Patryk poczuł ciepło w sercu. Ale ciepło szybko zniknęło, zostawiając zimny popiół.
– Dlaczego musieliście odejść? – zapytał nieistniejących już rodziców. Odpowiedziała mu cisza.
Patryk wstał, otrzepując spodnie. Musiał znaleźć odpowiedzi, jakiekolwiek. Zaczął wędrować po mieście. Każdy krok odbijał się echem między budynkami, jakby cały świat słuchał jego kroków. Zatrzymał się przed witryną księgarni, której szyba była popękana, ale w środku wciąż leżały książki. Jedna z nich przyciągnęła jego uwagę: filozoficzna rozprawa o naturze samotności. Otworzył ją i przeczytał zdanie, które utkwiło mu w pamięci:
„Samotność nie jest brakiem obecności innych ludzi, ale stanem umysłu, który rodzi się z niezrozumienia”.
Zastanowił się nad tym. Może rzeczywiście to nie świat go opuścił, ale on sam oddalił się od świata? Może ta pustka, którą czuł, była skutkiem jego zamknięcia się w sobie?
Zrozumienie przyszło z wolna, jak świt po długiej nocy. Nawet jeśli nikogo nie było w jego zasięgu, wciąż miał siebie. Jego myśli, uczucia i wspomnienia były żywe. Nawet ten sen, tak przerażający, był dowodem na to, że jego umysł wciąż walczy o sens i znaczenie.
Kiedy otworzył oczy, był w swoim łóżku. Promienie porannego słońca wpadały przez okno, a odgłosy miasta budzącego się do życia były jak muzyka. Patryk wziął głęboki oddech. Ulgę czuł niemal fizycznie – jakby ciężar zniknął z jego piersi.
– To tylko sen – powiedział, uśmiechając się lekko. Ale wiedział, że ten sen był ważny. Nauczył go czegoś. Był przypomnieniem, że życie, nawet w chwilach samotności, ma wartość. Że pustkę można wypełnić – miłością, pasją, zrozumieniem siebie samego.
Patryk wstał, spojrzał w lustro i zobaczył człowieka, który przetrwał noc. Zielone oczy błyszczały od nowej nadziei. Dzień dopiero się zaczynał, a świat – pełen ludzi, dźwięków i możliwości – czekał na niego. Miał jeszcze wiele do zaśpiewania.