Pod jabłonią
Leżę na wznak na kocu rozłożonym w cieniu jabłoni. Niebo nade mną jest niemal nierealne w swej doskonałości – lazurowa tafla, w której gdzieniegdzie dryfują bielusie obłoki, jakby pędzlem malarza porozrzucane od niechcenia. Jabłka nad moją głową kołyszą się lekko na wietrze, a ich zielone skórki lśnią w promieniach słońca. Wdycham zapach trawy zmieszany z słodkim aromatem dojrzewających owoców i czuję, jak spokojnie tętni życie dookoła.
W takich chwilach nie mogę oprzeć się myśli, że jestem ogromnym szczęściarzem. Całe to życie, które prowadzę – muzyka, podróże, wolność wyboru – jest jak sen, którego nigdy nie chciałbym się obudzić. A jednak to nie tylko blask sceny czy dźwięk owacji sprawiają, że czuję się spełniony. To te drobne chwile, takie jak teraz, kiedy leżę tutaj, w ciszy, gdy nikt nie oczekuje ode mnie słów, gestów ani spektakularnych akcji.
Przymykam oczy i pozwalam myślom dryfować. Czym właściwie jest szczęście? Czy jest to moment ulotny, błysk w życiowym kalejdoskopie, czy może stan ducha, który buduje się latami? Gdy byłem młodszy, goniłem za szczęściem, jakby to była gwiazda, która zawsze zdawała się być poza moim zasięgiem. Teraz, leżąc tutaj, czuję, że mam w sobie ciszę, która kiedyś była dla mnie nieosiągalna. To nie oznacza, że zniknęły zmartwienia czy wątpliwości. One są jak cienie – nieodłączne, ale uczą mnie akceptacji.
Spoglądam w niebo i przypominam sobie chwile, kiedy to wszystko wydawało się inne. Pierwsze kroki na scenie, drżące ręce, kiedy chwytałem mikrofon, serce bijące szybciej niż werble w refrenie. Czułem wtedy, że scena mnie pochłonie, że będę musiał oddać się jej całkowicie, by zyskać jej łaskawość. Ale życie pokazało mi, że prawdziwa wolność nie leży w oklaskach, lecz w tym, by potrafić odejść od światła reflektorów i nadal być sobą.
W samotności jest coś paradoksalnie towarzyskiego. Leżąc tutaj, czuję obecność wszystkiego, co ważne. Myśli krążą wokół tych, którzy wpłynęli na moje życie, wokół przyjaźni, miłości, a także rozstań. Każda z tych relacji zostawiła we mnie ślad, jak wiatry rzeźbiące skały. Czy byłbym dzisiaj tym samym człowiekiem, gdyby nie wszystkie te chwile triumfu i porażek? Nie sądzę. Każdy sukces i każde potknięcie nauczyły mnie czegoś ważnego o życiu i o sobie.
Czasem zastanawiam się, czy to, co czuję teraz, jest trwałe. Czy szczęście może być czymś więcej niż chwilowym zachwytem? A może to właśnie jego ulotność nadaje mu wartość? Życie jest jak ta jabłoń nade mną – pełne owoców, z których każdy ma swój czas dojrzewania i opadania. Część z nich trafi w odpowiedni moment, a część zmarnieje, zanim ktokolwiek zdąży je docenić. Ale czyż nie właśnie w tej ulotności kryje się piękno?
Otwieram oczy i widzę, jak wiatr porusza gałęzie. Cienie tańczą na kocu, na trawie, na mojej skórze. Czuję, jak ciepło słońca przenika moje ciało, i myślę o tym, jak niewiele potrzeba, by poczuć się w pełni żywym. Nie zawsze rozumiałem, że szczęście tkwi w prostocie. Teraz wiem, że jest jak ten wiatr – nieuchwytny, a jednak tak bardzo realny.
„Dziękuję” – myślę, choć nie wiem dokładnie, do kogo kieruję te słowa. Może do Boga, może do życia, może do samego siebie sprzed lat, który uparcie walczył o to, by dotrzeć tutaj, do tego momentu. A może to wszystko jedno. Ważne, że dziękuję.