Pizza
Za oknem Chicago powoli przykrywało się śnieżnym puchem. Siedziałem z Anną na sofie przed kominkiem, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Cichy trzask palącego się drewna był niemal hipnotyzujący, a blask ognia rzucał na ściany migotliwe cienie. To było jedno z tych leniwych sobotnich popołudni, które chciałbym zatrzymać na zawsze – zatrzymać czas, zamknąć się w tej chwili, w jej ramionach, w jej spojrzeniu.
Spojrzałem na Annę. Miała zamyślony wyraz twarzy, palcami bawiła się brzegiem koca, którym byliśmy przykryci. Jej profil rysował się delikatnie na tle płomieni, a miękkie światło podkreślało kontury jej twarzy. Patrzyłem na nią i czułem, jak ogarnia mnie fala czułości. Jak mogłem żyć tyle lat bez niej? Jak mogłem oddychać bez świadomości, że istnieje? Teraz była moim wszystkim – moją przyszłością, moją teraźniejszością, moją miłością.
W moim żołądku nagle odezwało się głuche burczenie. Uśmiechnąłem się pod nosem i przeciągnąłem leniwie.
– Wiesz, że właśnie umieram z głodu? – rzuciłem żartobliwie, przerywając ciszę.
Anna spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Może coś zamówimy? – zaproponowałem. – Coś tłustego, niezdrowego, kalorycznego... Na przykład pizzę? – Uniosłem brwi, zachęcając ją do wspólnego grzeszenia jedzeniem.
Anna skrzywiła się lekko i westchnęła.
– Patryk, jestem na diecie.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią z lekkim niedowierzaniem.
– Na diecie? Kochanie, ale po co?
Spuściła wzrok i delikatnie wzruszyła ramionami.
– Po prostu... chcę czuć się lepiej we własnym ciele.
Pokręciłem głową i przysunąłem się do niej. Ująłem jej twarz w dłonie i delikatnie przesunąłem kciukiem po jej policzku.
– Anna, posłuchaj mnie – powiedziałem cicho. – Kocham każdy centymetr twojego ciała. Każdy. Jesteś najpiękniejsza, dokładnie taka, jaka jesteś.
Spojrzała na mnie z lekkim niedowierzaniem, a potem uśmiechnęła się ciepło. Przytuliłem ją mocno, czując, jak wpasowuje się w moje ramiona jak brakujący element układanki. Pachniała znajomo – mieszanką wanilii i czegoś, co zawsze kojarzyło mi się z domem. Moim domem.
– A jeśli naprawdę masz ochotę na pizzę... to co mi tam – powiedziała w końcu, chichocząc cicho. – Dzisiaj może być mój dzień oszustwa.
Roześmiałem się i pocałowałem ją w czoło. Sięgnąłem po telefon, gotowy wybrać numer do naszej ulubionej pizzerii.
Świat mógł się walić. Śnieg mógł zasypać całe miasto. Ale tu i teraz byliśmy my. I to było wszystko, czego potrzebowałem.
***
Śnieg sypał obficie, zasypując ulice Chicago grubą, białą pierzyną. Świat za oknem zdawał się zatrzymać, jakby ktoś na moment wstrzymał czas. W apartamencie panował przyjemny półmrok, rozświetlany jedynie ciepłym blaskiem kominka. Patryk siedział na sofie, jego długie blond włosy swobodnie opadały na ramiona. Zielone oczy, w których często czaiła się melancholia, teraz spoglądały na płomienie, hipnotyzujące w swoim tańcu.
Obok niego, wtulona w miękki koc, siedziała Anna. Jej ciepło było dla niego ostoją, czymś, co przywoływało go do życia nawet w najciemniejszych momentach. Była delikatna, ale silna. Była cicha, ale w jej spojrzeniu tlił się ogień. Była jego. I choć nie raz bał się, że życie znów postanowi mu coś odebrać, to teraz, w tej chwili, czuł się spokojny.
Jego myśli błądziły, unosiły się leniwie jak płatki śniegu za oknem. Przeszłość i przyszłość zlewały się w jedną mglistą całość. Przeżył tak wiele – szaleństwo koncertów, upojne noce, samotne poranki, ból po stracie, który niemal go zniszczył. Ale był tu. Siedział na tej kanapie, obok kobiety, która zgodziła się zostać jego żoną. To było niewiarygodne, a jednocześnie tak realne.
Nagle w jego brzuchu rozległo się burczenie, wyrywając go z zamyślenia. Uśmiechnął się lekko, spoglądając na Annę.
– Wiesz, strasznie mi burczy w brzuchu – rzucił swobodnie, przeciągając się lekko. – Może zamówimy pizzę? Taką naprawdę kaloryczną, ociekającą serem, z grubym ciastem i podwójną porcją wszystkiego, co niezdrowe.
Anna uniosła brwi i spojrzała na niego z rozbawieniem.
– Patryk, przecież wiesz, że jestem na diecie.
Westchnął teatralnie, ale zaraz potem podniósł się z miejsca i podszedł do niej. Usiadł tuż obok, otoczył ją ramionami i przytulił, opierając brodę o jej ramię. Czuł zapach jej włosów – ciepły, słodki, znajomy.
– Wiesz co? Kocham każdy centymetr twojego ciała – wyszeptał jej do ucha, muskając delikatnie skórę wargami. – Jesteś dla mnie najpiękniejsza, zawsze. Bez względu na to, co jesz, jak wyglądasz, co mówisz. Po prostu jesteś moją Anną.
Poczuł, jak lekko się uśmiecha. Jej ramiona rozluźniły się, a ona sama wtuliła się mocniej w jego objęcia.
– Jesteś niemożliwy – mruknęła cicho, ale było w tym tyle czułości, że wiedział, iż wygrał tę małą bitwę.
– To co? Pizza? – zapytał, rozbawiony, patrząc jej w oczy.
Westchnęła, udając zrezygnowanie.
– No dobrze... Ale wybieram dodatki.
Roześmiał się i pocałował ją w czoło. Byli tu. Razem. W sobotnie, śnieżne popołudnie, w apartamencie pachnącym drewnem i miłością.