Patryk na rozdrożu
Wróciłem do domu dzisiaj rano. Ledwo stanąłem w progu apartamentu, a w moje nozdrza uderzyła specyficzna woń pustki – zapach zamkniętego przez tygodnie mieszkania, gdzie cisza była tak gęsta, że niemal dało się ją kroić nożem. Zatrzymałem się na chwilę, opierając walizkę o ścianę. Wokół mnie roztaczała się przestrzeń, którą powinienem nazywać „domem”, ale która wydawała się zupełnie obca.
Zdjąłem buty i kurtkę, rzucając je niedbale na podłogę. Nie miałem siły ani ochoty dbać o porządek. Byłem zmęczony, ale to nie było zmęczenie, które sen potrafi ukoić. Czułem się wyprany z emocji, jakby ostatnie miesiące na trasie wyssały ze mnie wszystko, co ludzkie. Euforia koncertów, światła reflektorów, wrzask tłumów – to wszystko nagle ucichło, pozostawiając po sobie jedynie dziwną, lepko przyklejoną pustkę.
Podszedłem do okna i spojrzałem na miasto. Chicago tonęło w jesiennych barwach – pomarańcz, czerwień, żółć – a ulice mieniły się kolorami spadających liści. Ludzie spacerowali, śmiali się, żyli. Zazdrościłem im tego. W moim życiu od dawna brakowało takiej zwyczajnej prostoty.
Nie rozpakowałem walizki. Nie chciałem nawet jej otwierać. W głowie miałem tylko jedną myśl: muszę wyjść. Złapałem kurtkę, tym razem bardziej świadomie, i wyszedłem na zewnątrz. Powietrze było chłodne, rześkie, z delikatnym zapachem wilgoci unoszącym się w powietrzu. Liście pod moimi butami chrupały, a każdy krok wydawał się jakimś symbolicznym aktem – ucieczką od czegoś, a może powrotem do czegoś innego.
Park, do którego trafiłem, był niemal pusty. Kilka osób przechadzało się alejkami, ale większość przestrzeni należała do mnie. Siadłem na ławce, opierając łokcie na kolanach, i spojrzałem na złociste korony drzew. Myśli zaczęły mnie przytłaczać, jedna po drugiej, jak fale przypływu.
Dzieciństwo... Nie lubię tam wracać. Byłem dzieckiem, kiedy świat, który znałem, rozpadł się na kawałki. Pamiętam krzyki rodziców, tłuczone talerze, trzask zamykanych drzwi. Pamiętam, jak mama płakała, a ojciec rzucał winą we wszystkie strony, jakby to mogło cokolwiek naprawić. Miałem wtedy dziesięć lat i nie rozumiałem, dlaczego dorośli nie potrafią po prostu się dogadać. Dziś wiem, że nie wszystko da się posklejać, ale wtedy... wtedy czułem się, jakby ziemia pod moimi stopami zapadła się na zawsze.
Przez lata nosiłem ten ciężar ze sobą. Moje życie było ciągiem prób ucieczki od przeszłości. Muzyka stała się moim azylem, jedynym miejscem, gdzie mogłem być sobą, gdzie nikt nie oceniał mnie za to, kim jestem, ani za to, co przeszedłem. Ale czy naprawdę żyłem? Dopiero dwa lata temu, kiedy nasz zespół zaczął odnosić prawdziwe sukcesy, poczułem, że oddycham pełną piersią. Wtedy zrozumiałem, że nie mogę pozwolić, by demony przeszłości rządziły moim życiem.
Jednak teraz, siedząc tutaj, czułem, że sukces też ma swoją cenę. Na trasie byłem otoczony ludźmi – menedżerami, technikami, fanami – ale nigdzie nie znalazłem prawdziwego towarzystwa. Wszyscy chcą czegoś od ciebie, a kiedy dajesz z siebie wszystko, zostajesz z niczym. To dziwne, ale najbardziej samotny czuję się właśnie wtedy, kiedy jestem wśród tłumu.
Spojrzałem na swoje dłonie. To one tworzyły muzykę, która poruszała tysiące ludzi, a mimo to w tej chwili wydawały się tak puste jak ja sam. Zacząłem zastanawiać się, czy jestem na właściwej drodze. Czy to jest to, czego naprawdę chcę? Zawsze marzyłem o solowej płycie, o czymś, co byłoby w pełni moje. Coś, co opowiedziałoby moją historię bez kompromisów, bez filtrów. Ale czy mam na to odwagę? Czy potrafię unieść odpowiedzialność za coś tak osobistego?
Westchnąłem, opierając plecy o oparcie ławki. Patrzyłem na liście wirujące na wietrze i myślałem o tym, jak kruche jest życie. Jedna chwila może zmienić wszystko, przewrócić świat do góry nogami. Ale może w tym właśnie tkwi jego piękno? W możliwości zmiany, w tym, że zawsze możemy zacząć od nowa, nawet jeśli czasem wydaje się to niemożliwe.
Podniosłem się z ławki i ruszyłem w stronę domu. Nie wiedziałem jeszcze, jak to zrobię, ale postanowiłem, że zrobię pierwszy krok. Zaczynam pracę nad solową płytą. Może nie będzie idealna, może nie odniesie sukcesu, ale będzie moja. A to, póki co, wydaje się najważniejsze.