Nowy rozdział
Jest coś magicznego w wczesnojesiennym wieczorze nad brzegiem jeziora Michigan. Powietrze jest rześkie, ale nie przeszywająco zimne, niosące w sobie subtelny zapach mokrego piasku i odległej burzy, która nigdy nie nadchodzi. Liście, w odcieniach czerwieni, złota i brązu, wirują wokół mnie, gdy spaceruję wzdłuż brzegu. Moje myśli unoszą się równie niespokojnie, jak te liście, odbijając się echem od sukcesu mojej solowej płyty. W głowie kołacze mi pytanie: co dalej?
To, że album zyskał uznanie, było moim marzeniem, ale teraz, gdy już się spełniło, czuję, jakby pojawiła się pustka, którą muszę czymś wypełnić. Zespół jest dla mnie jak rodzina, ale solowe granie odsłoniło coś we mnie, o czym wcześniej nie miałem pojęcia. Świadomość, że potrafię opowiadać historie nie tylko poprzez zespół, ale także w pełni na własnych warunkach, jest zarówno ekscytująca, jak i przerażająca.
Przystaję na chwilę, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć na gasnące światło dnia. Niebo mieni się barwami pomarańczy i purpury, a jezioro odbija te kolory niczym ogromne lustro. W moich zielonych oczach maluje się tęsknota za czymś, czego jeszcze nie potrafię nazwać. Przeczesuję dłonią swoje długie, jasne włosy i odgarniam je za ucho. Ten gest stał się niemal odruchowy, odkąd fani zaczęli mówić, że jest moim znakiem rozpoznawczym. Śmieszne, jak drobne rzeczy potrafią nabierać znaczenia, gdy stajesz się osobą publiczną.
Nagle zauważam ją. Stoi kilkanaście metrów dalej, na granicy piasku i wody. Kobieta. Sama, z rękami schowanymi w kieszeniach płaszcza, patrzy w przestrzeń. Jest coś intrygującego w jej postawie, coś, co każe mi zwolnić krok i przyglądać się jej dłużej, niż powinienem. Długie ciemne włosy opadają na ramiona, a ich końcówkami delikatnie porusza wiatr. Nie widzę jej twarzy, ale nawet w tej odległości czuję, że nie jest tu przypadkowo. Jest w niej coś, co przyciąga, jakby nosiła w sobie niewypowiedzianą historię.
Nie wiem, co mnie pcha do tego, ale zanim zdążę się zastanowić, idę w jej stronę. Kiedy jestem wystarczająco blisko, zauważam, że zauważyła mnie kątem oka. Odwraca się lekko, jakby chciała sprawdzić, kim jestem, ale nie ucieka wzrokiem. Ma głębokie, ciemnobrązowe oczy, które wydają się widzieć więcej, niż powinny. Przez moment stoimy w ciszy, wpatrując się w siebie, zanim w końcu odzywam się pierwszy:
– Piękny wieczór, prawda?
Jej usta unoszą się w delikatnym uśmiechu.
– Rzeczywiście. To chyba najspokojniejsze miejsce w całym Chicago.
Jej głos jest niski, miękki, z lekkim akcentem, który trudno mi zidentyfikować. Czuję, jak coś w środku mnie zaczyna się rozgrzewać, jakby jej obecność przyniosła ze sobą nie tylko spokój, ale i dziwną ciekawość.
– Wydaje się, że oboje szukaliśmy tego samego – mówię, gestem wskazując na jezioro. – Oddechu od zgiełku miasta.
– Można tak powiedzieć. Czasami hałas jest bardziej męczący, niż się wydaje – odpowiada, patrząc znów na wodę. – Ale pan pewnie o tym wie.
Unoszę brwi.
– Pan? Brzmi sztywno. Jestem Patryk.
Odwraca się do mnie całkowicie i wyciąga rękę.
– Anna. Miło mi cię poznać, Patryku.
Gdy nasze dłonie się spotykają, czuję ciepło jej skóry, choć wieczór jest chłodny. To uścisk pewny, ale nie przytłaczający. Patrzy mi prosto w oczy, a ja zauważam drobne piegi na jej policzkach. Są subtelne, jakby nieśmiało zdradzały coś o jej charakterze.
Rozmawiamy. Z początku nieśmiało, wymieniając uwagi o pogodzie i jeziorze, ale szybko schodzimy na tematy bardziej osobiste. Anna mówi o swojej miłości do fotografii, o tym, jak uchwycenie odpowiedniego światła potrafi opowiedzieć całą historię. Mówi o swoich podróżach, o książkach, które ją inspirują. Słucham jej z uwagą, zafascynowany jej sposobem mówienia – spokojnym, ale pełnym pasji. Każde słowo wydaje się mieć wagę, jakby starannie dobierała je, by oddać to, co naprawdę czuje.
Opowiadam jej o muzyce, o tym, jak pisanie piosenek jest dla mnie formą terapii, a jednocześnie sposobem na dzielenie się swoimi emocjami z innymi. Mówię jej o sukcesie solowej płyty i o tym, jak mnie to cieszy, ale jednocześnie przeraża. Ona kiwa głową, jakby rozumiała to lepiej, niż mógłbym przypuszczać.
Czas mija niepostrzeżenie. Słońce znika za horyzontem, a nad jeziorem zaczyna unosić się delikatna mgła. W pewnym momencie orientuję się, że rozmawiamy już od godziny, może dłużej.
– Czasami zastanawiam się, dlaczego tak rzadko pozwalamy sobie na takie chwile – mówię, patrząc na nią. – Po prostu porozmawiać, bez pośpiechu, bez celu.
Anna uśmiecha się ciepło.
– Może dlatego, że boimy się, jak bardzo takie chwile mogą nas zmienić.
Jej słowa zapadają we mnie głęboko. Czuję, że ma rację. Ta rozmowa, choć niespodziewana, zmieniła coś we mnie. I wiem, że chcę poznać ją lepiej, dowiedzieć się więcej o tej kobiecie, która pojawiła się w moim życiu tak nagle, a jednak zdaje się wypełniać pustkę, której istnienia nawet nie byłem świadomy.
Kiedy w końcu żegnamy się tego wieczoru, wymieniamy numery telefonów. Idąc z powrotem w stronę miasta, czuję, że niosę ze sobą coś więcej niż tylko myśli o kolejnej płycie. Niosę początek czegoś, co może być o wiele bardziej znaczące niż sukces muzyczny. Może to początek historii, którą dopiero zaczynam rozumieć.