Nostalgia
Patryk otworzył oczy powoli, jakby w obawie przed tym, co może przynieść nowy dzień. Za oknem, przez zasłony z ciemnego aksamitu, przebijały się blade promienie zimowego słońca. Nie było w nich ciepła, tylko chłodna obietnica kolejnych godzin do przetrwania. Podniósł się na łokciu, przeczesując dłonią długie, złote włosy, które spływały na jego ramiona niczym rzeka. Zielone oczy, przypominające letnią zieleń liści, spojrzały na świat znużone i pełne niewypowiedzianego ciężaru.
Mieszkanie było przestronne, choć pełne drobnych śladów jego chaosu. Gitara spoczywała niedbale oparta o sofę, płyty winylowe piętrzyły się na stoliku, a z niedokończonej filiżanki kawy wciąż unosił się ledwo wyczuwalny zapach. Było to miejsce, które na pozór wyrażało pasję i intensywność, ale dla Patryka było niczym scena, na której codziennie musiał odgrywać rolę kogoś, kim nie był. Bycie wokalistą popularnego zespołu rockowego wiązało się z wiecznym spektaklem. Ludzie patrzyli na niego jak na symbol, jak na ikonę buntu i wolności, ale nie widzieli tego, co kryło się za fasadą.
Patryk wstał z łóżka i podszedł do okna. Ulica Chicago tętniła życiem. Samochody, ludzie w pośpiechu, uliczni muzycy próbujący przebić się przez hałas codzienności. Patrzył na to wszystko z dystansem, jakby świat za szybą był oddzielnym wymiarem, do którego nigdy w pełni nie należał. Nie potrafił znaleźć sensu w tej codziennej gonitwie. „Czy wszyscy naprawdę wiedzą, dokąd biegną?” – pomyślał, czując, jak jego umysł wchodzi na znajome, mroczne tory.
W jego sercu zawsze mieszkała melancholia. Była jak cichy towarzysz, który nigdy go nie opuszczał. Nawet na scenie, w blasku świateł, kiedy tysiące głosów śpiewało razem z nim, czuł się samotny. Ludzie widzieli w nim kogoś, kim chcieli, żeby był. Charyzmatyczny lider zespołu, artysta, który potrafi wyrazić to, czego oni sami nie potrafili. Ale kim był naprawdę? Czy był jedynie lustrem odbijającym ich pragnienia, ich tęsknoty?
Złapał za gitarę i usiadł na sofie. Przejechał palcami po strunach, wydobywając z niej kilka smutnych akordów. Muzyka była jego ucieczką, jedynym sposobem na odnalezienie odrobiny sensu w chaosie. Ale nawet ona nie potrafiła wypełnić pustki, która zdawała się rosnąć z każdym dniem. Melodia, która wypłynęła spod jego palców, była ciężka i pełna goryczy, jakby chciała opowiedzieć historię wszystkich niewysłowionych myśli, które go dręczyły.
„Dlaczego nie wszyscy potrafią docenić piękno istnienia?” – zastanawiał się. Wielu ludzi mówiło o wdzięczności, o zauważaniu drobiazgów, o chwytaniu chwil. Ale dla niego te drobiazgi były jedynie przypomnieniem o przemijaniu, o ulotności wszystkiego, co kiedykolwiek kochał. Nawet najpiękniejsze chwile miały w sobie cień, bo wiedział, że w końcu przeminą. Może to właśnie było źródłem jego pesymizmu – świadomość, że wszystko, co dobre, jest jedynie chwilowe.
Patryk sięgnął po filiżankę kawy, która zdążyła już wystygnąć. Gorzkie ciepło napoju przypominało mu o rzeczywistości – surowej i nieubłaganej. Często czuł, że nie pasuje do świata. Był zbyt wrażliwy, zbyt świadomy. Ludzie wokół niego zdawali się z łatwością przyjmować rzeczywistość taką, jaka była. On jednak czuł jej ciężar, jakby każde wydarzenie, każde słowo niosło ze sobą dodatkowy ładunek emocjonalny.
Przypomniał sobie słowa jednego z fanów, które usłyszał po koncercie. „Twoja muzyka daje mi siłę, żeby przetrwać”. To było dla niego zawsze zaskakujące – jak coś, co tworzył z własnego bólu, mogło być dla innych źródłem ukojenia. Może to był jedyny sens w tym wszystkim. Być lustrem dla ich emocji, dawać im to, czego sam nigdy nie potrafił odnaleźć. Ale czy to wystarczało, by nadać jego życiu wartość? Nie był tego pewien.
Za oknem słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, rzucając długie cienie na miasto. Patryk wstał, odłożył gitarę i podszedł do ściany, na której wisiał kalendarz. Kolejny dzień niemal minął, kolejny krok ku nieznanej przyszłości. „Może jutro będzie inaczej” – pomyślał, choć w głębi serca nie wierzył w zmianę. Przez chwilę poczuł jednak coś, co przypominało nadzieję. Nie był pewien, skąd się wzięło, ale postanowił się jej uchwycić, choćby na moment.
Być może życie nie było piękne samo w sobie. Może piękno istniało tylko w chwilach, w ulotnych przebłyskach, które trzeba było wychwycić, zanim znikną. A może to właśnie ta ulotność czyniła je wartościowym.