Nocny spacer
Nie wiem, co skłoniło mnie do wyjścia z domu tej nocy. Może to były te narastające myśli, które jak fala wdzierały się do mojego umysłu, albo może po prostu pragnąłem zniknąć w chłodnym powietrzu Chicago, gdzie cisza nocy zdawała się przypominać o pustce w moim wnętrzu. Owijając się cienkim płaszczem, wyszedłem na ulicę, nie mając celu ani kierunku. Moje kroki, niespieszne i ciężkie, niosły mnie w stronę parku.
Zielone oczy odbijały mdłe światło ulicznych latarni, a moje długie, blond włosy poruszały się delikatnie na wietrze. Czułem się jak duch we własnym życiu – wokalista zespołu, który z zewnątrz wyglądał na ucieleśnienie marzeń, ale wewnątrz tonął w czymś, co trudno opisać. Depresja to osobliwy stan. Nie jest ani gniewem, ani smutkiem; to pustka, która rozlewa się na każdą część twojej duszy, pozostawiając jedynie echo tego, kim kiedyś byłeś.
Park o tej porze był opustoszały. Liście szeleszczące pod stopami zdawały się być jedynym świadectwem życia. Latarnie rzucały ciepłe światło na żwirowe ścieżki, a drzewa, choć nagie, wciąż emanowały jakąś majestatyczną aurą. Zatrzymałem się pod jedną z latarni, wciągając głęboko powietrze, jakby oddech mógł oczyścić mnie z tego, co gnębiło moje serce.
I wtedy ją zobaczyłem. Kobieta stała nieruchomo w świetle latarni, ubrana w prosty, ciemny płaszcz. Jej twarz była blada, a oczy wpatrywały się gdzieś w przestrzeń, jakby szukała odpowiedzi na pytania, które nigdy nie zostały zadane. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie jest wytworem mojego zmęczonego umysłu. Ale była prawdziwa – tak samo jak ja.
Podszedłem powoli, nie chcąc jej przestraszyć. Ona spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem coś znajomego – tę samą melancholię, która prześladowała mnie każdej nocy. Bez słowa usiedliśmy na ławce. Cisza między nami była ciężka, ale w jakiś sposób kojąca.
– Nie mogę spać – powiedziała nagle, jej głos łagodny, jakby mówiła do siebie.
– Ja też nie – odpowiedziałem, a nasze spojrzenia się spotkały.
Tak zaczęła się nasza rozmowa. Była pełna przerywanych zdań, niedopowiedzianych myśli i długich pauz. Opowiadała mi o swoim życiu – o marzeniach, które kiedyś miała, o książkach, które czytała, i o muzyce, która kiedyś ją inspirowała. Ja opowiedziałem jej o scenie, o hałasie tłumów, który nigdy nie zagłuszył mojego wewnętrznego milczenia. Opowiedziałem jej o pustce, o tym, jak trudno jest być kimś, kim wszyscy chcą, żebyś był, podczas gdy sam nie wiesz, kim jesteś.
Anna – bo tak miała na imię – słuchała mnie z uwagą, jakiej dawno nie doświadczyłem. Czas płynął niezauważenie. Słowa zmieniały się w ciszę, a cisza w spojrzenia. Z każdą chwilą czułem, że coś we mnie się zmienia, jakby obecność Anny była latarnią rozświetlającą moje ciemności.
– Wiesz, Patryk – powiedziała w końcu, niemal szeptem – czasem wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy jak te liście na ziemi. Wiatr rzuca nami, gdzie chce, a my nie mamy na to wpływu. Ale może to nie jest takie złe? Może to jest po prostu część życia?
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego nachyliłem się i delikatnie ją pocałowałem. To był pierwszy pocałunek w moim życiu, choć byłem już dorosłym mężczyzną. Był niepewny, jakby świat mógł się rozpaść w jednej chwili, ale jednocześnie pełen ciepła, które przypomniało mi, że wciąż jestem człowiekiem.
Gdy niebo zaczęło jaśnieć, wstaliśmy z ławki. Anna uśmiechnęła się do mnie, a w jej oczach zobaczyłem coś więcej niż melancholię – widziałem nadzieję. Pożegnaliśmy się bez słów, a ja wróciłem do domu, czując, że może, tylko może, noc potrafi przynieść coś więcej niż ciemność.