Nocna ucieczka
Jestem Patryk. Mam zielone oczy, długie blond włosy i jestem wokalistą popularnego zespołu rockowego. Mieszkam w Chicago, w mieście, które nigdy nie zasypia, choć ja tej nocy, jak wiele innych, nie mogę zmrużyć oka. Na zegarku wybija północ, a moje myśli pulsują w głowie jak echo kolejnych akordów. Cisza mojego mieszkania wydaje się zbyt głośna, a przestrzeń zbyt klaustrofobiczna.
Wstaję z łóżka, naciągam na siebie czarną kurtkę i wybieram się na spacer do pobliskiego parku. To miejsce o tej porze jest niemal opustoszałe – tylko gdzieniegdzie widać przechodnia, psa na smyczy, a czasem migający blask latarki nocnego biegacza. Ale to wszystko zdaje się odległe, przypomina jakąś nierzeczywistą scenę w filmie, w którym nie biorę udziału.
Park przyciąga mnie swoim mrokiem i chłodem, który wkrada się pod kurtkę, jakby chciał mnie przypomnieć, że żyję. Idę wzdłuż ścieżki oświetlonej jedynie kilkoma przygaszonymi latarniami. Moje kroki odbijają się echem w mojej głowie, a każdy z nich niesie za sobą ciężar moich myśli.
Melancholia, smutek, rezygnacja – oto moi jedyni towarzysze tej nocy. Jestem wokalistą zespołu, którego słowa i dźwięki poruszają tysiące ludzi. Na scenie jestem ikoną, kimś, kogo podziwiają. Ale poza nią? Jestem tylko sobą – zagubionym człowiekiem, który nie może znaleźć spokoju. Jak to się dzieje, że mogę dotknąć serc innych, a własne wydaje się zamknięte na cztery spusty?
Próbuję odszukać w sobie jedną pogodną myśl, choćby najkrótszą, najmniejszą. Ale każda ścieżka w moim umyśle prowadzi do ciemności. Przypominam sobie chwile, kiedy było inaczej – dzieciństwo na przedmieściach, zapach słońca na skórze, nieskrępowany śmiech. To wszystko wydaje się teraz odległe, jakby należało do kogoś innego, nie do mnie.
Zatrzymuję się na ławce pod wielkim dębem, który swoimi rozłożystymi gałęziami rzuca na ziemię cienie przypominające siatki. Nocne niebo, pomimo blasku miasta, odsłania kilka gwiazd. Wpatruję się w nie, jakby mogły mi coś powiedzieć, podpowiedzieć, gdzie szukać nadziei.
Gdzie właściwie szuka się nadziei, kiedy nie ma jej w żadnym zakamarku serca? Jak odnaleźć wiarę, gdy każde kolejne pytanie zdaje się nie mieć odpowiedzi? Jestem zmęczony tą wewnętrzną walką, tym nieustającym napięciem między tym, czego chcę, a tym, czego się boę.
Samotność jest jak wydrążona studnia. Czuję, jak drąży moje serce, zostawiając w nim pustkę. Były czasy, kiedy miałem przyjaciół. Takich, z którymi można było się śmiać, złościć, płakać. Teraz? Nikt z moich bliskich nie zna tej strony mnie. Obraz, który tworzę na scenie, jest wszystkim, co widzą. Może to moja wina, że tak skrzętnie kryłem się za maską pewności siebie i sukcesu.
Moje ciało zaczyna odczuwać chłód coraz intensywniej, ale nie chcę wracać. Park wydaje się jedynym miejscem, gdzie mogę być sobą, choćby przez chwilę. Może dlatego, że drzewa i nocne cienie nie oczekują ode mnie niczego. Nie muszę im śpiewać ani uśmiechać się na zawołanie. Mogę po prostu istnieć, jak drzewo, jak kamień, jak wiatr.
Nagle czuję przypływ czegoś dziwnego, jakby przebłysk. Myśl, że może nie muszę wszystkiego nosić sam. Może gdzieś w tym mieście jest ktoś, ktoś, kto mógłby mnie zrozumieć, kto nie patrzy na mnie przez pryzmat światła reflektorów. Ale co, jeśli nie ma? Czy dam radę iść dalej?
Nie wiem, ile czasu spędziłem w tym parku. Czas przestał mieć znaczenie. Wstaję z ławki, otulony zimnym wiatrem, i ruszam w stronę mieszkania. Każdy krok jest jak postanowienie, że spróbuję jeszcze raz. Spróbuję znaleźć nadzieję, gdziekolwiek się kryje.
Może noc ma mi jeszcze coś do powiedzenia. Może odpowiedź przyjdzie, gdy najbardziej się jej nie spodziewam. Może nawet jutro napisze się piosenka, która otworzy jakieś drzwi – w moim sercu, w świecie. A może po prostu napisze się jaśniejszy dzień.