Nadgorliwa fanka
Spacerując ulicami Chicago, czułem, jak zimne, lutowe powietrze owiewa moją twarz, plącząc długie blond włosy. Obok mnie szła Anna, moja narzeczona, której dłoń spoczywała w mojej. Było w tym geście coś tak intymnego, jakby przez sam dotyk potrafiła mnie uspokoić, ukoić każdy niepokój. Uśmiechnąłem się lekko, ściskając jej palce. Dni takie jak ten, gdy mogłem być tylko Patrykiem, zwykłym facetem, a nie wokalistą zespołu, były rzadkie i cenne.
Chicago miało w sobie coś, co uwielbiałem. Może to jego monumentalne budynki, może melancholijna muzyka ulicznych grajków, a może fakt, że mogłem się tu wtopić w tłum. Ulice były pełne ludzi, każdy pochłonięty własnymi sprawami, nikt nie zwracał na nas uwagi, a ja czułem się w tym wszystkim zadziwiająco wolny. Anna chyba czuła to samo, bo jej błękitne oczy śmiały się, kiedy spoglądała na mnie ukradkiem.
– O czym myślisz? – spytała nagle.
– O tym, że cieszę się, że tu jesteśmy. – Spojrzałem na nią i lekko uniosłem kąciki ust. – I że mam cię przy sobie.
Jej spojrzenie złagodniało. Wiedziałem, że rozumiała mnie bez słów. Byliśmy razem już kilka lat i nie potrzebowaliśmy wielkich deklaracji. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden gest.
Nagle poczułem delikatne szarpnięcie za rękaw kurtki. Odruchowo się odwróciłem. Stała tam młoda kobieta, może dwudziestoletnia, z szerokim uśmiechem na twarzy. Miała długie, ciemne włosy i błyszczące oczy, w których widziałem ekscytację. Od razu wiedziałem, o co chodzi.
– Przepraszam, czy mogę prosić o autograf? I może... zdjęcie? – zapytała, lekko się czerwieniąc.
Westchnąłem w duchu, ale uśmiechnąłem się uprzejmie. Byłem do tego przyzwyczajony. Taka była cena sławy. Zawsze ktoś mnie rozpoznawał, zawsze ktoś chciał zatrzymać na chwilę. Nie miałem nic przeciwko – w końcu ci ludzie sprawili, że moja muzyka miała znaczenie.
– Jasne – odpowiedziałem i sięgnąłem po długopis, który mi podała.
Kobieta podsunęła mi pod nos notes. Podpisałem się, a potem podniosłem wzrok, bo dziewczyna stanęła bardzo blisko mnie. Za blisko. Poczułem delikatny zapach jej perfum i zauważyłem, jak jej dłoń nieco zbyt śmiało sunie po moim ramieniu. Zerknąłem na Annę. Jej uśmiech zniknął, a oczy zwęziły się nieznacznie.
– Może jeszcze jedno zdjęcie? – zapytała fanka, a jej dłoń zatrzymała się na moim ramieniu.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Anna zrobiła krok do przodu.
– Myślę, że już wystarczy. Patryk ma dzisiaj wolny dzień – powiedziała stanowczo, ale bez niepotrzebnej złośliwości.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem i cofnęła rękę.
– Oczywiście... przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Dziękuję za autograf – wymamrotała i odeszła pospiesznie.
Spojrzałem na Annę i uśmiechnąłem się krzywo.
– Zazdrosna?
– Nie, tylko dbam o to, żebyś nie musiał uciekać przed nadgorliwymi fankami – mruknęła, ale w jej oczach błysnęło coś ciepłego.
– Wiem – odparłem, ściskając jej dłoń mocniej. – Takie są blaski i cienie bycia wokalistą.
Ruszyliśmy dalej ulicą, a ja czułem, że mimo tego drobnego zamieszania, to był dobry dzień. I że miałem u swojego boku kogoś, kto zawsze przypomni mi, kim naprawdę jestem – nie gwiazdą rocka, a po prostu Patrykiem.
***
Patryk przeciągnął się leniwie, opierając czoło o szybę wielkiego okna w salonie swojego apartamentu. Szare, lutowe niebo rozciągało się nad Chicago, a w dole rzeka spokojnie wiła się między budynkami. Uwielbiał to miasto – jego puls, jego rytm, nawet surową zimową aurę, która sprawiała, że ludzie poruszali się szybciej, szukając ciepła.
Za jego plecami rozległ się miękki odgłos kroków. Odwrócił się i napotkał spojrzenie Anny. Jej długie, ciemne włosy opadały luźno na ramiona, a w oczach czaiło się coś, co zawsze go uspokajało – jakby czułość i pewność, że jest tam, gdzie powinien.
– Idziemy na spacer? – zapytała, podchodząc bliżej i splatając palce z jego dłonią.
– Jasne. Potrzebuję trochę świeżego powietrza – odpowiedział, ściskając jej dłoń.
Kilka minut później byli już na ulicy. Wciągnął głęboko zimne powietrze, pozwalając, by przeniknęło go aż do płuc. Chicago było głośne, tętniące życiem, ale właśnie to w nim kochał. Szli wzdłuż Michigan Avenue, mijając ludzi opatulonych w grube płaszcze. Anna mówiła coś o nowej wystawie w muzeum, ale jego myśli błądziły gdzieś indziej – nadchodzące koncerty, nowe piosenki, czy wszystko jeszcze ma ten sam sens?
Nie zdążył się nad tym dłużej zastanowić, bo nagle poczuł, jak ktoś chwyta go za rękaw kurtki. Odwrócił się i zobaczył młodą kobietę, może dwudziestoletnią, o jasnych włosach i oczach błyszczących ekscytacją.
– O mój Boże! To naprawdę ty! – jej głos drżał z emocji. – Nie mogę uwierzyć! Kocham twoją muzykę, jesteś niesamowity! Mogę prosić o autograf? I zdjęcie? To byłoby spełnienie moich marzeń!
Patryk uśmiechnął się lekko. To nie było nic nowego, ale mimo wszystko wciąż czuł lekkie zażenowanie, kiedy ktoś reagował na niego z taką euforią. Wziął od niej długopis i podpisał kartkę, którą mu podała.
– Jasne, możemy zrobić zdjęcie – powiedział, starając się brzmieć serdecznie.
Dziewczyna niemal podskoczyła z radości i wyjęła telefon. Zrobiła kilka zdjęć, a potem – ku zaskoczeniu Patryka – odsunęła się nieco, spojrzała na niego spod rzęs i przeciągnęła palcem po jego rękawie.
– Wiesz... zawsze chciałam cię spotkać. Może moglibyśmy się kiedyś spotkać tak... poza sceną? – zapytała, a jej głos miał nagle niższy, bardziej intymny ton.
Patryk drgnął, czując, jak Anna obok niego nieruchomieje. Jej dłoń zacisnęła się mocniej na jego ramieniu. Nie zdążył nic powiedzieć, bo Anna zrobiła krok do przodu.
– Przepraszam, ale Patryk już ma z kim spędzać wolny czas – powiedziała spokojnie, ale stanowczo.
Dziewczyna zarumieniła się gwałtownie i opuściła wzrok.
– Oczywiście... Przepraszam – mruknęła, wycofując się powoli. – Nie chciałam… Po prostu... Jesteś moim idolem.
– Wszystko w porządku – odpowiedział Patryk, próbując złagodzić napięcie. – Dziękuję, że słuchasz mojej muzyki. Trzymaj się.
Kiedy dziewczyna odeszła, zapadła między nimi chwila ciszy. Anna westchnęła i odgarnęła włosy za ucho.
– Wiesz, że nie jestem zazdrosna, ale czasami... po prostu nie mogę patrzeć, jak ludzie traktują cię jak trofeum, a nie człowieka – powiedziała cicho.
Patryk objął ją ramieniem i pocałował w czoło.
– Wiem – odparł. – Takie są blaski i cienie tego wszystkiego.
Ruszyli dalej, a Patryk myślał o tym, jak cienka jest granica między byciem podziwianym a byciem uprzedmiotowionym. Uwielbiał muzykę, kochał to, co robił, ale czasem czuł się jak ktoś, kogo ludzie bardziej widzą niż rozumieją. A jednak, wśród tego wszystkiego, była Anna – jego stały punkt, jego bezpieczna przystań. I to było warte wszystkiego.