List do Przyjaciela II
Drogi Przyjacielu,
Dzień rozpoczął się tak, jak zwykle – z ciężarem, który zdaje się wbijać mnie głębiej w materac, jakby otaczający świat z całym swoim zgiełkiem i pośpiechem nie mógł mnie odnaleźć w tej niechcianej samotności. Blask porannego słońca, wpadający przez szparę w zasłonach, jest dla mnie irytującym przypomnieniem, że świat istnieje, choć wolałbym czasem zapomnieć. Powiedz mi, czy to nie ironia, że dzień za dniem toczy się nieubłaganie, podczas gdy ja stoję w miejscu, jakbym utknął w czasie?
Chicago, to miasto, które kiedyś pulsowało w mojej duszy niczym muzyka, teraz wydaje się jedynie pustym echem. Z perspektywy okna widzę ludzi spieszących do swoich celów, pogrążonych w rytmie codzienności, której nie rozumiem i nie potrafię przyjąć jako swojej. Czy oni również czują ten ciężar? Czy wiedzą, jak życie potrafi być nieznośnie przytłaczające w swojej banalności i jednocześnie niepojętej głębi?
Patrzę na swoje odbicie w lustrze. Zielone oczy, które kiedyś błyszczały pasją i nieokiełznanym ogniem, dziś wydają się matowe, jakby przygasły pod naporem myśli, które trawią mnie od środka. Moje długie blond włosy, zawsze rozpoznawalne, jakby stały się symbolem czegoś, czego już nie czuję – energii, wolności, buntu. Czy to nie ironiczne, że ludzie widzą w mnie ikonę siły, kogoś, kto potrafi rozbudzić tłum i poruszyć ich serca, gdy ja sam czuję się tak kruchy?
Piszę Ci, bo czuję, że słowa to jedyne, co mi pozostało, by uporządkować chaos wewnętrzny. Wiesz, muzyka, którą tworzę, powinna być ucieczką, lecz stała się klatką. Każda nuta, każdy tekst to odsłanianie kawałka siebie przed światem, który nie zawsze rozumie. Czy to nie jest paradoks? Oddać swoje wnętrze, a mimo to czuć się bardziej samotnym niż kiedykolwiek wcześniej?
Melancholia, której nie potrafię się pozbyć, jest jak cichy towarzysz, nieustannie przypominający mi o kruchości wszystkiego, co nas otacza. Ludzie często pytają, dlaczego nie potrafię docenić piękna istnienia. Ale czy piękno naprawdę istnieje, jeśli nie potrafimy go odczuwać? Może to wszystko jest tylko iluzją, cieniem, który udaje sens w świecie pełnym chaosu. Próbuję dostrzec piękno – w uśmiechu przechodnia, w melodiach życia codziennego – ale coś we mnie blokuje ten impuls, jakby mój umysł zbudował mur, przez który nic prawdziwie nie dociera.
Są chwile, gdy zastanawiam się, co sprawia, że niektórzy ludzie widzą życie jako dar, podczas gdy inni, jak ja, postrzegają je jako niekończącą się walkę z samym sobą. Może to kwestia doświadczeń, może chemii w naszych mózgach, a może czegoś, czego nigdy nie zrozumiemy. Świadomość, że istniejemy na maleńkiej kuli wirującej w nieskończoności, powinna być ekscytująca, prawda? A jednak dla mnie jest tylko źródłem strachu i zwątpienia.
Dziś rano, gdy patrzyłem na szare niebo nad miastem, pomyślałem, że może melancholia to nie przekleństwo, ale dar. Dar, który pozwala nam widzieć więcej, czuć głębiej, choć bolesne jest to doznanie. Może pesymizm, którego tak wielu się boi, jest po prostu formą prawdy – brutalnej, nieupiększonej prawdy o życiu i nas samych.
Wiem, że moje słowa brzmią jak lament, ale wierzę, że zrozumiesz. Nie oczekuję odpowiedzi ani pocieszenia. Piszę, bo muszę wyrzucić z siebie te myśli, które od dawna kłębią się w mojej głowie. Może w słowach odnajdę odrobinę ukojenia, choćby na chwilę.
Twój Patryk