Łaskotki
Wczesny poranek wypełniała cisza. Nie ta niepokojąca, która zdaje się krzyczeć pustką, lecz ta, która koi, otula niczym ciepły koc. Spojrzałem na Annę, która spała obok mnie, złączywszy dłonie pod policzkiem. Promienie wschodzącego słońca wpadały przez lekko uchylone zasłony, rzucając na jej twarz światłocienie – mieszaninę światła i cienia, przypominającą o dualizmie świata.
– Śpiochu, wstawaj – wyszeptałem, lekko szturchając ją w ramię. Anna zadrżała i przekręciła się na bok, zakrywając twarz poduszką. Nie mogłem się powstrzymać, więc zrobiłem to, co zawsze święcie obiecywałem sobie zostawić na czarną godzinę – zacząłem ją łaskotać. Anna miała łaskotki w bokach, a jej śmiech był jak iskra rozpalająca wygasłe ognisko.
– Patryk, przestań! Nie mogę oddychać! – krzyczała, dusząc się ze śmiechu, ale w jej oczach nie było wyrzutu. Była tylko radość, prosta i czysta, jakiej czasami zazdrościłem dzieciom. Zatrzymałem się i spojrzałem na nią, oddychając głęboko. To ona była moim kompasem w życiu, moim azymutem, który przypominał, dokąd zmierzam.
Pół godziny później siedzieliśmy w salonie, z kubkami parującej kawy w dłoniach. Aromat napoju mieszał się z zapachem skórzanych foteli i nutą kadzidełek, które zapaliłem poprzedniego wieczoru.
– Myślisz czasem o przyszłości? – spytała nagle Anna, patrząc na mnie znad brzegu filiżanki. Jej głos był delikatny, ale w jej spojrzeniu kryło się coś więcej – potrzeba, pragnienie zrozumienia.
– Przyszłość to dziwne miejsce – odpowiedziałem, opierając się łokciami o stół. – Jest jak horyzont. Widzisz go, ale nigdy nie możesz dotknąć. Wszystko, co robisz, to jedynie podążanie w jego kierunku, krok po kroku. Ale... czasem zastanawiam się, czy ten horyzont istnieje tylko po to, żebym nie zatrzymał się w miejscu.
Anna uśmiechnięta przysunęła się bliżej, jej dłoń lekko muskała moją.
– A co, jeśli to nie horyzont, ale towarzystwo w drodze jest najważniejsze? Może to nie cel się liczy, a sposób, w jaki go osiągamy. Ty, ja, nasze rozmowy przy kawie, te momenty, kiedy mnie łaskoczesz, żeby mnie obudzić.
Patrzyłem na nią w milczeniu. Miała rację. Czasem tak bardzo byłem pochłonięty gonitwą za czymś – czy to w muzyce, czy w życiu osobistym – że zapominałem docenić te drobne chwile, które naprawdę miały znaczenie.
– Więc co będzie dalej? – zapytałem, odwzajemniając jej uśmiech. – Jakie są twoje marzenia, Anno?
– Moje marzenia... – zaczęła, spoglądając w okno, jakby widziała w nim przyszłość, o której mówiła. – Są proste. Chcę domu, nie tylko w sensie miejsca, ale poczucia, że jestem tam, gdzie powinnam być. Chcę śpiewu, śmiechu i, kto wie, może nawet... dzieci – zakończyła cicho, jakby to słowo było zaklęciem, którego wypowiedzenie może odmienić rzeczywistość.
Zastanowiłem się nad jej słowami. Czy jestem gotowy? Czy mogę być kimś więcej niż wokalistą zespołu, którego głos niósł się przez stadiony i rozbrzmiewał w radio? Czy potrafiłbym stać się domem dla kogoś, tak jak ona stała się nim dla mnie?
– Chyba nigdy nie myślałem o tym w ten sposób – przyznałem, przysuwając się do niej jeszcze bliżej. – Ale może właśnie na tym polega to całe życie. Na odkrywaniu, czego jeszcze nie zdążyliśmy zrozumieć, i na uczeniu się tego, co wydawało się nam oczywiste.
Anna kiwnęła głową, a jej oczy zabłyszczały. Może to był poranek, może kawa, a może tylko to, co między nami – ale poczułem, że jestem na właściwej drodze. Droga ku horyzontowi nie wydawała się już tak samotna.