Fałszywy alarm?
Niebo nad miastem było ciężkie, jakby przyduszone zimowym zmęczeniem. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, ja i Anna, w ciszy, która nie była ani napięta, ani uspokajająca. Była po prostu cichą rutyną poranka. Anna miała na sobie swój ulubiony szary sweter, w którym zawsze wyglądała jak uosobienie spokoju. Jej włosy, nieco potargane po nocy, opadały na ramiona, a ja przez chwilę przyglądałem się jej rękom, jakbyśmy byli dwójką obcych ludzi, którzy spotkali się na wspólny posiłek.
Czasem mam wrażenie, że życie jest niekończącym się koncertem, w którym publiczność oczekuje od ciebie doskonałości, nawet gdy wewnątrz czujesz się pusty. A Anna... ona zawsze była dla mnie tym, co przypominało mi, kim jestem poza sceną. Jej spojrzenie, ciepłe i spokojne, było jak echo mojego dawnego ja, tego, które jeszcze wierzyło, że prostota ma w sobie prawdziwe piękno.
Tego ranka jednak coś było inne. Jej uśmiech wydawał się wymuszony, a ruchy ręką, gdy nalewała sobie kawy, były niespokojne. Zauważyłem to, ale nic nie powiedziałem. Może to lęk przed kolejną trasą koncertową? A może po prostu miała zły dzień?
– Chcesz jeszcze kawy? – spytała cicho, podnosząc kubek.
– Nie, dzięki – odpowiedziałem, ale zanim zdążyłem dodać coś więcej, Anna zerwała się z miejsca i pobiegła do łazienki. Przez chwilę siedziałem w osłupieniu, a potem usłyszałem odgłosy wymiotów. Serce ścisnęło mi się z niepokoju.
– Anna? Wszystko w porządku? – zapytałem, pukając lekko w drzwi łazienki. Przez chwilę panowała cisza, a potem usłyszałem, jak spuszcza wodę w toalecie. Kiedy w końcu otworzyła drzwi, jej twarz była blada, a oczy niepewnie szukały mojego spojrzenia.
– Co się dzieje? – zapytałem, chwytając ją delikatnie za rękę.
Anna spojrzała na mnie i westchnęła.
– Nie dostałam jeszcze okresu... – powiedziała cicho, niemal szeptem.
Przez chwilę staliśmy tam, na granicy kuchni i łazienki, jakby to miejsce miało w sobie jakąś metafizyczną wagę. Myślałem o słowach Anny, które wbiły się w moją głowę jak nuta, której nie potrafię zagrać na gitarze.
– Może powinnaś umówić się na wizytę u ginekologa... – zasugerowałem, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie. Wewnętrznie jednak zacząłem wyobrażać sobie scenariusze, w których nasze życie mogłoby się zmienić na zawsze.
Anna skinęła głową, ale jej oczy były wciąż niespokojne. A ja? W mojej głowie zderzały się dwa światy. Jeden był światem chaosu – sceny, reflektorów, bębnów uderzających jak serce świata. Drugi – światem domowym, spokojnym, w którym dłonie Anny mogły stać się dłoniami matki, a ja... ojcem.
Nie wiedziałem, czy jestem na to gotowy. Czy ktokolwiek jest kiedykolwiek gotowy? Myślałem o swoich własnych rodzicach, o ich oczekiwaniach, które nigdy nie pasowały do mojej rzeczywistości. Czy będę potrafił być kimś lepszym niż oni? Czy potrafię stworzyć przestrzeń, w której nowe życie będzie mogło rozkwitnąć bez lęku i presji?
Anna wróciła do kuchni i usiadła przy stole, patrząc na mnie jakby szukała w moich oczach odpowiedzi. Usiadłem naprzeciw niej i przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie. Była w tym spojrzeniu jakaś cicha obietnica – niepewna, ale jednocześnie prawdziwa. Jak każda nuta, którą śpiewam na scenie, nosząca w sobie okruch mojej duszy.
– Zrobimy to razem... cokolwiek to znaczy – powiedziałem w końcu, a Anna się uśmiechnęła, delikatnie, ale prawdziwie. Czułem, że ta chwila była jak nowy początek, jak akord, który zwiastuje nieznaną, ale ekscytującą melodię.
***
Nie mogłem się skupić. W poczekalni panował ten rodzaj ciszy, który wydaje się być głośniejszy od najgłośniejszego koncertu, jaki kiedykolwiek zagraliśmy. Szum klimatyzacji, stłumione kroki lekarza za drzwiami, ciche szepty innych par siedzących wśród nas – wszystko to składało się na melodię niepewności, która pulsowała mi w uszach.
Anna siedziała obok mnie, bawiąc się nerwowo pierścieniem na palcu. Nie musiała nic mówić – widziałem, że jest spięta. Byliśmy razem od pięciu lat, a jednak w tej chwili czułem się jak kompletny obcy. Jej myśli były gdzieś daleko, w miejscu, do którego nie miałem dostępu.
Ona zawsze wydawała się być silna, bardziej poukładana niż ja. Ja byłem chaosem – emocjami przelanymi na papier w postaci tekstów, melodiami wydobytymi z gitary, krzykiem i szeptem, które razem tworzyły nasze koncerty. Ale teraz, w tej chwili, byłem pustką. Nie wiedziałem, co czuć. Nadzieję? Strach? A może nic?
– Patryk, idę – powiedziała cicho, dotykając mojego ramienia. Spojrzałem na nią, ale nie potrafiłem wydusić słowa. Kiwnąłem tylko głową i patrzyłem, jak znika za drzwiami gabinetu. Zostałem sam.
Wyprostowałem się na krześle, a potem znów się zapadłem, jakby niewidzialny ciężar przygniatał mnie do podłogi. W mojej głowie pojawiały się obrazy – światła reflektorów, tłum skandujący moje imię, gitarowe rify i mój głos rozbrzmiewający w przestrzeni. A potem inny obraz: mała dłoń chwytająca moją, dziecięcy śmiech. Czy to było prawdziwe marzenie, czy tylko wyobrażenie tego, co powinienem czuć?
Przez moment zastanawiałem się, czy jestem gotowy. Moje życie było trasą koncertową, wiecznym przemieszczaniem się, ciągłą zmianą. Czy dziecko pasowałoby do tego obrazka? Czy byłbym dobrym ojcem? Bałem się odpowiedzi. Ale gdzieś w głębi serca czułem coś jeszcze. Może to była nadzieja. Może pragnienie, by coś się zmieniło.
Drzwi otworzyły się i Anna wyszła. Jej twarz była trudna do odczytania. Nie było na niej uśmiechu ani łez, tylko zmęczenie.
– Fałszywy alarm – powiedziała krótko, siadając obok mnie.
Patrzyłem na nią przez chwilę, szukając właściwych słów. Czy powinienem powiedzieć, że się cieszę? Czy powinienem zapytać, czy jest rozczarowana? W końcu tylko ścisnąłem jej dłoń.
W drodze do domu nie rozmawialiśmy. Siedziałem za kierownicą, patrząc na przesuwające się za oknem światła miasta. Myśli wirowały w mojej głowie, a ja czułem się jak bohater jednej z moich piosenek, zagubiony w półmroku, szukający czegoś, co może nigdy nie nadejść.
Może to był znak. Może to był moment, w którym miałem coś zrozumieć. Ale co? Że życie jest chaosem, jak moje teksty? Że nigdy nie będzie idealnego momentu na zmiany? A może że to właśnie chaos jest miejscem, w którym powstają najpiękniejsze rzeczy?
Tego wieczoru, kiedy Anna zasnęła obok mnie, wziąłem gitarę i usiadłem na parapecie. Patrzyłem na miasto, które nigdy nie spało, i zacząłem grać. Melodia była prosta, ale miała w sobie coś, co mnie poruszyło. Może było w niej to, czego szukałem. Może właśnie to była odpowiedź.
Nie wiem, czy jestem gotowy na to, co przyniesie przyszłość. Ale wiem, że chcę żyć, czuć, tworzyć. Bo czy to nie jest właśnie sedno tego wszystkiego?