Chory
Budzę się i od razu wiem, że coś jest nie tak. Gardło pali mnie żywym ogniem, nos mam całkowicie zatkany, a gdy próbuję nabrać powietrza, czuję, jakby ktoś przycisnął mi klatkę piersiową ciężkim kamieniem. Kaszlę, a dźwięk, który wydobywa się z moich ust, jest ochrypły i chropowaty. To nie jest zwykłe podrażnienie. Jestem chory. Cholernie chory.
Przekręcam się na bok, czując, jak gorączka spowalnia moje ruchy. Moje ciało jest rozpalone, a każda czynność wydaje się wymagać nadludzkiego wysiłku. Unoszę dłoń do czoła i nie muszę nawet używać termometru, by wiedzieć, że temperatura jest wysoka. W głowie mam mgłę, a ból pulsuje w skroniach jak nieznośny rytm perkusji.
Przeklinam pod nosem. Dziś miał być koncert. Jeden z tych, na które czekałem od dawna. Tysiące ludzi, światła, adrenalina... i ja, wychodzący na scenę, by dać im kawałek siebie. Ale teraz nie jestem w stanie nawet podnieść się z łóżka. Nie ma mowy, żebym wyszedł i śpiewał, nie w takim stanie.
Sięgam po telefon, choć palce mam lodowate i drżące. Wybieram numer menadżera i z trudem przełykam ślinę, próbując złożyć zdanie, które nie zabrzmi jak bełkot. „Nie dam rady” – to jedyne, co udaje mi się wyszeptać, a to wystarczy. Po drugiej stronie słyszę westchnienie, a potem kilka słów o tym, że „zdrowie jest najważniejsze” i „wszystko się przełoży”. Mimo to czuję w sobie irytację i zawód. Czuję, jakbym zawiódł nie tylko siebie, ale i tych, którzy mieli dziś przyjść mnie posłuchać.
Odkładam telefon i biorę głęboki oddech, co kończy się kolejnym atakiem kaszlu. W tym momencie przypominam sobie o Annie. Ona zawsze wyczuwa, gdy coś jest nie tak. Zawsze. Wystarczy jedno moje słowo, a wie, że coś jest na rzeczy. Chociaż nie chcę jej martwić, wiem, że nie ma sensu udawać. Wybieram jej numer i czekam. Odbiera po pierwszym sygnale.
– Patryk? – jej głos jest pełen troski.
– Chyba umieram – mówię, starając się nadać temu lekki ton, ale kaszel zdradza prawdę.
– Już jadę.
Nie zdążyłem zaprotestować. Po prostu się rozłączyła.
Leżę w bezruchu, czekając na jej przyjazd. Zamykam oczy, próbując nie myśleć o tym, jak beznadziejnie się czuję. Kiedy Anna pojawia się w apartamencie, od razu wypełnia przestrzeń swoją obecnością. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, kroki na podłodze i cichy syk, gdy widzi mnie leżącego pod kocem, rozpalonego gorączką.
– Patryk... – jej głos jest miękki, ciepły, jakby chciała ukoić mój ból samym brzmieniem swojego imienia.
Siada na brzegu łóżka, kładzie dłoń na moim czole. Chłód jej skóry jest jak błogosławieństwo.
– Muszę coś z tym zrobić – mówi i po chwili znika w kuchni.
Leżę, słysząc dźwięk garnków, bulgotanie wody. Wiem, co robi. Robi rosół. Anna zawsze powtarza, że to najlepsze lekarstwo na wszystko – i muszę przyznać, że coś w tym jest. Kiedy po kilkudziesięciu minutach wraca z parującą miską, zapach uderza mnie w nozdrza i choć jestem kompletnie pozbawiony apetytu, czuję, jak wraca mi odrobina sił.
– Jedz – mówi, podając mi łyżkę.
Nie protestuję. Pierwszy łyk jest jak ciepło rozlewające się po moim zmęczonym ciele. Czuję, jak napięcie powoli się rozpuszcza. Anna przygląda mi się uważnie, a w jej oczach widać troskę.
– Powinniśmy iść do lekarza – mówi nagle.
Od razu się krzywię.
– Nie. Nie cierpię lekarzy.
– Patryk...
– Nic mi nie będzie – przerywam jej, starając się brzmieć pewnie. – To tylko przeziębienie.
Patrzy na mnie przez chwilę, jakby chciała ocenić, czy rzeczywiście w to wierzę, czy tylko próbuję się wymigać. W końcu wzdycha i podaje mi kubek herbaty.
– Dobrze, ale jeśli jutro nie będzie lepiej, idziemy – mówi stanowczo.
Nie odpowiadam, tylko kiwam głową. Wiem, że nie odpuści, jeśli naprawdę się pogorszy. Ale na razie... na razie wystarczy mi jej obecność, ciepło jej dłoni i smak rosołu, który powoli przynosi ulgę.
Zamykam oczy. Może nie wszystko jest stracone. Może nie jest tak źle, jak myślałem. W końcu mam Annę – a to oznacza, że jestem w najlepszych rękach.
***
Patryk otworzył oczy i od razu poczuł, jak jego ciało przeszywa fala nieprzyjemnego gorąca. Jego gardło było suche i piekące, a każdy oddech przypominał mu o palącym bólu. Przetarł dłonią czoło, czując wilgoć potu, który osiadł na jego skórze. Kiedy spróbował przełknąć ślinę, skrzywił się z bólu. Katar sprawił, że nie mógł swobodnie oddychać przez nos, a gdy podjął próbę oczyszczenia dróg oddechowych, rozległo się donośne kichnięcie, po którym nastąpiła seria kaszlnięć.
Zaklął cicho pod nosem. Wiedział, że to nie jest zwykłe przeziębienie. To było coś poważniejszego. Był wokalistą i nie mógł pozwolić sobie na taki stan, zwłaszcza że dzisiejszego wieczora miał odbyć się koncert.
Sięgnął po telefon, który leżał na szafce nocnej. Z wahaniem przesunął palcem po ekranie i wybrał numer menedżera.
– Cześć, stary... – Jego głos był chrapliwy i słaby, jakby należał do kogoś zupełnie innego. – Muszę odwołać dzisiejszy koncert. Jestem rozłożony, mam gorączkę, ledwo mówię... – Przerwał na chwilę, by złapać oddech. – Nie ma opcji, żebym wyszedł na scenę.
Po drugiej stronie zapadła cisza, którą po chwili przerwało ciężkie westchnienie.
– Cholera, Patryk... – Menedżer brzmiał na poirytowanego, ale bardziej zmartwionego niż złego. – Dobra, dam znać chłopakom i fanom. Odpoczywaj.
Patryk rozłączył się i odrzucił telefon na poduszkę. Nie cierpiał odwoływać koncertów. Czuł się winny wobec fanów, ale nie miał wyboru.
Po kilku minutach wahania zdecydował się zadzwonić do Anny. Kiedy usłyszała jego głos, natychmiast zaniepokoiła się.
– Patryk, co się dzieje? Brzmisz fatalnie!
– Chyba coś mnie rozłożyło... – odparł, zamykając oczy. – Boli mnie gardło, mam gorączkę. To jakiś koszmar.
– Czekaj tam na mnie, zaraz przyjadę! – oznajmiła stanowczo, nie dając mu szansy na sprzeciw.
Nie minęła godzina, a Patryk usłyszał dzwonek do drzwi. Ledwo dowlókł się do wejścia i otworzył. Anna spojrzała na niego z troską.
– Boże, wyglądasz okropnie! – powiedziała, wchodząc do środka.
– Dziękuję za komplement... – mruknął, zamykając drzwi.
– Nie bądź taki – rzuciła, przejeżdżając dłonią po jego wilgotnym czole. – Masz wysoką gorączkę. Trzeba coś z tym zrobić. Położysz się, a ja zrobię ci rosół. Wypocisz to świństwo.
Patryk nie miał siły protestować. Opadł na kanapę i zamknął oczy, a Anna ruszyła do kuchni. Po chwili w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk gotującej się wody i delikatne stukanie noża o deskę do krojenia. Aromat świeżych warzyw i bulionu zaczął unosić się w powietrzu.
Gdy rosół był gotowy, Anna podsunęła Patrykowi miskę.
– Jedz. To ci pomoże.
Patryk posłusznie wziął łyżkę i powoli zaczął jeść. Ciepły wywar rozgrzał go od środka, a z każdą kolejną porcją czuł się odrobinę lepiej.
– Może powinniśmy pojechać do lekarza? – zapytała Anna, obserwując go uważnie.
– Nie ma mowy – burknął, odkładając miskę. – Wiesz, że nie znoszę lekarzy. To tylko przeziębienie. Dam radę.
Anna westchnęła, ale nie naciskała. Przysiadła obok niego, a on oparł głowę na jej ramieniu. Poczuł się dziwnie spokojny. Może choroba nie była aż tak zła, jeśli oznaczała, że Anna się nim zajmie.
– Dziękuję, że tu jesteś – wyszeptał, zamykając oczy.
– Zawsze będę – odpowiedziała cicho, gładząc go po włosach.